7: Siedem słów Jezusa
Słowo pierwsze
A kiedy przyszli na miejsce zwane „Czaszką”, ukrzyżowali Jezusa i dwu złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej stronie (Łk 23, 33). Był też napis wyjaśniający jego winę: Król Żydowski (Mk 45, 26). Jezus zaś mówił:
- Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią. (Łk 23, 24)
Choć wydaje się nam to oczywiste, to jednak przebaczenie przychodzi nam z ogromnym trudem. Tymczasem Pan Jezus, kiedy jeszcze: doświadcza krzywd, już przebacza i prosi o przebaczenie dla swoich oprawców. Także wcześniej Jezus uczył przebaczania. Pytał kiedyś Piotr: „Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat zawini względem mnie? Czy aż siedem razy? Jezus mu odrzekł: Nie mówię ci, aż siedem razy, lecz siedemdziesiąt siedem razy” (Mt 18, 21 nn).
W innym miejscu, ucząc modlitwy: „Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski” (Mt 6, 14). Od tamtej pory, bardziej lub mniej, przywiązujemy wagę do słów codziennej modlitwy — „i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”, niemniej te słowa nieustannie mobilizują nas do przebaczania.
Jeszcze w innym miejscu: „Jeśli brat twój zawini, upomnij go; i jeśli będzie żałował, przebacz mu. I jeśliby siedem razy na dzień zawinił przeciw tobie i siedem razy zwrócił się do ciebie, mówiąc: żałuję tego, przebacz mu” (Łk 17, 3–4).
Dopełnieniem tych wszystkich lekcji jest ta, którą pamiętamy chyba najbardziej: przypowieść o synu marnotrawnym. Słowa: „syn mój był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się” (Łk 15, 24) i cała przypowieść ofiarowują nam nadzieję. Synem z przypowieści jest człowiek wszystkich wieków. Także każdy z nas.
Przebaczenie Boga świadczy o Jego wielkości. Podobnie i człowiek, który przebacza, jest wielki.
Słowo drugie
Potem rozdzielając szaty, rzucili losy (Łk 23, 34). A u stóp krzyża Jezusa stała Matka Jego i siostra Jego Matki, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy Jezus zobaczył swoją Matkę, a obok Niej ucznia, którego miłował, powiedział do Matki:
Niewiasto, oto syn Twój.
A potem rzekł do ucznia: Oto Matka Twoja. (J 19,15–27a)
Tego nie spodziewał się chyba nikt. Jezus oddaje człowiekowi absolutnie wszystko. Nawet Maryja, Jego matka, ktoś, kto wydaje się nie do ofiarowania, której nie sposób oddać komuś drugiemu, zostaje oddana człowiekowi.
Nie chciał żadnych zaszczytów, niech chciał królewskiego przyjęcia. Zawsze cicho i spokojnie. Tylko teraz, na krzyżu, zdaje się, jakby krzyczał i przekazywał człowiekowi, kto jest tak naprawdę ważny. Nie mówi, że gdzieś tam, że trzeba się rozglądać, szukać. Mówi: „oto” twoja Matka.
Jezus świadom zbliżającej się śmierci, jako mężczyzna troszczący się o los swych najbliższych, powierza własną Matkę swojemu najdroższemu przyjacielowi. I ja, i ty jesteśmy tymi, których Pan Jezus wybrał. „Już nie nazywam Was sługami, ale przyjaciółmi moimi”. Tylko czy my nimi naprawdę jesteśmy? Przyjaciel to ten, który godzi się na wszystko, także na krzyż.
Trzymając w ręku znak krzyża, doświadczamy go fizycznie. Po prostu czujemy. To tak, jakbyśmy stali pod nim razem z Maryją. I nie mamy jej uważać za matkę, ona po prostu nią dla nas jest. Ona jest naszą Matką. Jezus nam ją dał — „oto Matka Twoja”. To oddanie wydarzyło się wobec krzyża, który trzymasz w ręku. On jest tego znakiem. Czy będzie też znakiem innego wydarzenia? Czy będzie on świadkiem tego, że i Matka Boża zyskała syna i córkę? Ciebie?
Słowo trzecie
I powiedział: „Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego Królestwa”. A Jezus odrzekł:
- Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju. (Łk 23, 39–43)
Była to tak naprawdę ostatnia rozmowa Jezusa, jaką przeprowadził tu, na ziemi. I wcale nie była to rozmowa z uczniami, których tak kochał, czy z uczonymi, którym tak cierpliwie wszystko wyjaśniał. Nie były to też tłumy, które tak często mu towarzyszyły, mimo trudów skwaru dnia czy odległości drogi. Rozmawiał ze złoczyńcą, którego życie zapewne nie było kryształowe. Sam przyznał, że miał wiele na sumieniu. Wystarczyła ta jedna chwila skruchy: „Jezu, wspomnij na mnie”, aby usłyszał najwspanialsze słowa, jakie człowiek może usłyszeć, i to z ust samego Zbawiciela: „dziś ze Mną będziesz w raju”. Od tamtej pory wszystkie pokolenia mówią o nim nie inaczej, jak „dobry”. My byśmy go potępili. Jednak po raz kolejny Jezus nas przekonuje, że drogi Boga są innymi drogami.
Jezus spojrzał na „dobrego łotra”, a on spojrzał na krzyż i Jezusa. Wydaje się, że to spojrzenie przesądziło o wszystkim. Tam doszło do zrozumienia, przemiany, jedności.
Teraz rozumiesz, dlaczego trzeba raz po raz zdjąć krzyż ze ściany, położyć przed sobą, przytulić, a ten, który dostałeś, trzymać w dłoni.
Wielu z nas wychowało się na baśniach. Wśród nich były również utwory Andersena. W swojej autobiografii zapisał zdanie, które wielu tłumaczy: „Historia mego życia powie światu to, co powiedziała mnie: jest Bóg miłosierny, który kieruje wszystko ku najlepszemu”.
Słowo czwarte
A 0 godzinie szóstej ciemności ogarnęły ziemię /i trwały/ aż do godziny dziewiątej. A o godzinie dziewiątej Jezus zawołał wielkim głosem:
- Eloi, Eloi, lema sabachthani? To znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? (Mk 15, 34)
Wiele razy mamy właśnie takie wrażenie, że nawet Pan Bóg, a właściwie przede wszystkim On, nas opuścił. W naszym wnętrzu pojawia się przekonanie, że na próżno wypatrywać pomocy z Jego strony.
I chociaż słowa wypowiedziane przez Jezusa na krzyżu z pozoru potwierdzają nasze myślenie, to jednak trzeba zmierzyć się z tym brakiem nadziei. W jaki sposób?
Jezusowe wołanie to nie rozpacz i jakiś akt desperacji. To przede wszystkim niezmiernie głęboka modlitwa. Prośba o pomoc. Bóg nie jest Bogiem silnych. Nie jest Bogiem tych, którzy niczego nie potrzebują i sami doskonale sobie radzą. Bóg jest Bogiem słabych. Bóg nie jest i nigdy nie będzie gwarantem, że w życiu zawsze będzie mi dobrze. Bóg jednak jest obecny w życiu człowieka zawsze. Także wtedy, kiedy chciałoby się powiedzieć: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?”. Od kiedy te słowa wypowiedział Jezus, człowiek w takich chwilach nigdy nie jest sam. Zawsze z Jezusem.
Wspominam młodego człowieka, który przyszedł do szpitala o własnych siłach, ale choroba z czasem zwaliła go z nóg. Cierpliwie przyjmował wszystko, co go spotkało. Kiedy po wielu tygodniach leżał nieruchomo zniszczony przez chorobę i nie mógł się już poruszać, zauważyłem, jak delikatnie porusza ustami, jakby coś mówił, z braku sił jednak głos był prawie niesłyszalny. Nachyliłem się, myśląc, że może czegoś potrzebuje. Usłyszałem jednak powtarzane jak refren słowa: „Jezu, ufam Tobie”.
Cierpienia nie da się kochać i o tym dobrze wiemy. Można jednak kochać Jezusa w tym cierpieniu. Krzyż, który masz w ręku, nie jest ani ozdobny, ani stary ani efektowny. Przypomina cierpienie, ale przede wszystkim Jezusa i jego ofiarę. Jest to znak, który trzymany w ręku, tak bardzo blisko, powinien pomóc ukochać Jezusa.
Słowo piąte
A niektórzy spośród stojących tam, słysząc te słowa, mówili: „Oto Eliasza woła” (Mk 15, 33–35). Jezus zaś będąc świadomy tego, że wszystko się dokonało, zawołał — w czym wypełniły się również słowa Pisma:
-Pragnę. (J 19, 28)
Jezus zwraca się do stojących pod krzyżem z prośbą. Zawiedli się ci, którzy pospieszyli, aby podać mu płyn do zaspokojenia pragnienia. Zdaje się, że przede wszystkim pragnął człowieka, duchowego człowieka, pełnego wewnętrznego piękna, otwartego na miłość.
O swoim pragnieniu mówił w naszym stuleciu do siostry Faustyny: „Pragnę dusz… Pragnę, byś poznała głębiej miłość, jaką pała Moje serce ku ludziom, a zrozumiesz to, kiedy będziesz rozważać Moją mękę. Wzywaj Mojego Miłosierdzia dla grzeszników. Pragnę ich zbawić… Pragnę, aby serce twoje było zawsze na wzór Mego Miłosiernego Serca… Pragnę, aby kapłani głosili Moje wielkie Miłosierdzie względem grzeszników. Palą Mnie promienie miłosierdzia, chcę je wylać dla ludzi. Nie ma nędzy, która by przede wszystkim winien on wzbudzać to najważniejsze pragnienie, za które Jezus oddał swoje życie na krzyżu — pragnienie życia i miłości.
Słowo szóste
A było tam naczynie pełne octu. Nałożono więc na trzcinę gąbkę namoczoną w occie i podano Mu do ust. Gdy Jezus poczuł smak octu, powiedział:
- Wykonało się! (J 19, 29–30a)
Być może dlatego, że człowiek wreszcie okazał się wrażliwy na to wszystko, co się działo i w odruchu ludzkiej pomocy spełnił to, o co prosił Jezus. I to wielkie pragnienie Jezusa, aby z zatwardziałego, obojętnego na ludzki ból i krzywdę człowiek zmienił się w tego, którego stać choćby na niewielki odruch życzliwości. Stąd to jednoznaczne: „wykonało się”.
Tak niewiele miał człowiek do zaoferowania Bogu. Trochę wody wymieszanej z octem. Zresztą nie po raz pierwszy. Kiedy Jezus zapytał: „Ile macie chlebów?” — odpowiedzieli: zaledwie pięć i dwie ryby. Trzeba powiedzieć, że nie było to wiele. Jezus wziął jednak ten dar w swoje ręce. Błogosławił i oddał człowiekowi, do sytości i jeszcze więcej, bo pozostało dwanaście koszów ułomków. Człowiek oddał wtedy wszystko, co miał. Krzyż, który trzymasz w ręku, też znaczy wszystko. Czy to samo znaczy i dla Ciebie? Tylko wtedy jest wystarczająco wiele, jeśli człowiek staje wobec człowieka cały i oddaje się mu całkowicie. Tylko wtedy człowiek zostaje zbawiony i Bóg powie: „wykonało się”.
Słowo siódme
Potem zawołał donośnym głosem: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego” (Łk 23, 46a) i skłoniwszy głowę, skonał. (J 19, 30b).
Kiedy wiemy, że ktoś na nas czeka, łatwiej nam zebrać się do drogi. Bóg nieustannie czeka na nas. Wielu musi jednak prosić: „Panie, naucz mnie umierać”. Pan Jezus pokazał nam, że potrafi po ludzku umierać. Umierać po bożemu przychodzi człowiekowi znacznie trudniej. Patrzymy na Jego śmierć, na krzyż, i pytamy, jak w ogóle było to możliwe? Jak coś takiego mogło się zdarzyć?
Ściskając krzyż w dłoni, czujesz jego pewne niedopasowanie, ale jednocześnie siłę. Czujesz, że z tym znakiem jest związany Ktoś, kto nie przegrał życia. Ktoś, kto nie poniósł klęski. Czujesz zwycięstwo.
Jezus mimo że odszedł, to jednocześnie pozostał. Dla potrzeby ludzkiego zbawienia po raz kolejny pomniejszył się w swej wielkości i jest obecny pośród nas w Eucharystii. Jest to pokarm, który mieści wszystkie największe tajemnice naszej wiary: mękę, śmierć i zmartwychwstanie. To właśnie w momencie przyjęcia Eucharystii, najczęściej w ciszy z twarzą ukrytą w dłoniach, powierzamy się Bogu: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego”. Tylko On może nas przyjąć i tylko u Niego możemy znaleźć pokój ducha.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.