„Czuwajcie więc, bo nie wiecie w którym dniu Pan wasz przyjdzie”
„Czuwajcie więc, bo nie wiecie w którym dniu Pan wasz przyjdzie” ( Mt 24, 42)
Kiedy przyszłam ze spotkania Wspólnoty do domu, głośno powtórzyłam wybrane na spotkaniu słowo Boże „Czuwajcie więc, bo nie wiecie w którym dniu Pan wasz przyjdzie” Dodałam jeszcze drugie „Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny” (Mt 25, 13). Te słowa z ewangelii są dosyć popularne, bo często je sobie ludzie powtarzają, zwłaszcza, gdy ktoś nagle umiera, ale potem zapominają i nie biorą sobie ich do serca.
Wcześniej prosiłam moje siostry z WKC o modlitwę za mojego męża, który ma problemy z alkoholem od wielu lat, przez co zniszczył sobie zdrowie, a do lekarza nie chciał iść na żadne badania. Martwiło mnie to, jak i sprawa łatwego opuszczania Mszy św. i brak spowiedzi. Dlatego często mówiłam do niego „Czuwajcie…”
Nie sądziłam, że tak szybko Bóg zadziała. Było to za dwa dni. Byliśmy z mężem na działce, żeby zakończyć prace porządkowe przed zimą. Mąż od rana nie chciał nic zjeść, ale piwo musiał dostać ( za robotę się należy- jego słowa). Nie sprzeciwiałam się, bo i tak by to nic nie dało, a tylko by doprowadziło do kłótni. Po skończonej pracy pojechaliśmy jeszcze do sklepu, żeby coś załatwić. I tu doszło do przykrego wypadku. Byliśmy na piętrze sklepu, gdy nieoczekiwanie zadzwonił telefon i zatrzymałam się, żeby przeprowadzić rozmowę. Mąż tymczasem był niecierpliwy i skierował się do ruchomych schodów. Po chwili i ja do nich dotarłam, ale zdziwiłam się, że są zatrzymane. Ruszyłam więc w dół. Patrzę, a na dole stoi mój mąż z rozbitą, krwawiącą głową. Spadł ze schodów jak piłka. Widok był fatalny. Kłócił się z wszystkimi dookoła, że nie chce pogotowia. Wówczas sobie przypomniałam słowa „Czuwajcie…”. Teraz uświadomiłam sobie, że przecież jest ze mną Jezus. Poprzez wcześniejsze czuwanie tj. codzienną modlitwę, przyjmowanie codziennej Eucharystii, adoracje byłam świadoma obecności Bożej właśnie w tej trudnej dla mnie chwili. Cicho westchnęłam do Pana Jezusa, żeby mi pomógł. W jednej chwili ogarnął mnie niesamowity spokój. Wiedziałam co mam robić. Podeszłam do męża. Przytuliłam go jak dziecko prosząc go o zgodę na przebadanie przez lekarza. Błyskawicznie się zgodził na zabranie przez karetkę do szpitala. Wiem, że nie była to moja zasługa. Jezus działał poprzez mnie. Ja spokojnie pojechałam do domu, po dokumenty i rzeczy dla niego, na wypadek gdyby miał zostać w szpitalu. Akurat była godzina 15-ta. Włączyłam radio i po drodze zmówiłam koronkę do Miłosierdzia Bożego. Bóg naprawdę okazał się miłosierny. Badania w szpitalu nie wykazały żadnych złych skutków upadku oprócz zwykłych obrażeń, ale za to wyniki badań wykazały, że ma wysoki cukier i ciśnienie. Lekarz chciał zostawić męża w szpitalu, ale po dłuższej rozmowie zgodził się puścić go do domu, pod warunkiem, że pójdzie nazajutrz do lekarza rodzinnego. Ile się wcześniej naprosiłam, żeby zrobił podstawowe badania i nie było efektu. Teraz bierze leki. Coraz mniej opuszcza Mszę św. Do spowiedzi jeszcze nie poszedł. Ale wierzę, że Pan Bóg okaże mu jeszcze miłosierdzie i nie będzie za późno. Modlę się oto codziennie, a pomagają mi w tym moje siostry ze wspólnoty.
To całe zdarzenie przekonało mnie, jak ważne jest „czuwanie”, bo ono przemienia się w coraz głębsze poznawanie i odkrywanie obecności i miłości Bożej.
Panie Jezu dziękuję Ci za moją Wspólnotę, do której mnie posłałeś. W niej odkryłam Cię na nowo,i odzyskuję spokój i potrafię łatwiej zrozumieć jaki jest sens cierpienia.
Błogosławiona Krew Jezusowa !
KASIA
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.