Wrze­sień

MIŁOŚĆ CHRYSTUSA PRZYNAGLA NAS.

Albo­wiem miłość Chry­stu­sa przy­na­gla nas, pomnych na to, że sko­ro Jeden umarł za wszyst­kich, to wszy­scy pomar­li. A wła­śnie za wszyst­kich umarł po to, aby ci, co żyją, już nie żyli dla sie­bie, lecz dla Tego, któ­ry za nich umarł i zmar­twych­wstał. Tak więc i my odtąd już niko­go nie zna­my według cia­ła; a jeśli nawet według cia­ła pozna­li­śmy Chry­stu­sa, to już wię­cej nie zna­my Go w ten spo­sób. Jeże­li więc ktoś pozo­sta­je w Chry­stu­sie, jest nowym stwo­rze­niem. To, co daw­ne, minę­ło, a oto sta­ło się nowe” (2 Kor 5, 14–17). Wyzna­nie św. Paw­ła „miłość Chry­stu­sa przy­na­gla nas” (2 Kor 5,14) pocho­dzi z Listu skie­ro­wa­ne­go do miesz­kań­ców Koryn­tu, w któ­rym uza­sad­nia on swe apo­stol­skie dzia­ła­nia. Grec­ki cza­sow­nik, tłu­ma­czo­ny jako „przy­na­gla” (syne­che­in), posia­da kono­ta­cje ota­cza­nia zewsząd czy ogar­nia­nia, wypeł­nia­nia cał­ko­wi­cie prze­strze­ni. Moż­na by więc Paw­ło­we stwier­dze­nie prze­tłu­ma­czyć jako „miłość Chry­stu­sa ota­cza nas zewsząd” lub „miłość Chry­stu­sa wszech­ogar­nia nas” czy też „obej­mu­je nas”. To wła­śnie miłość, któ­rą po łaci­nie okre­śla­my ter­mi­nem cari­tas, miłość przy­ję­ta od Chry­stu­sa przy­na­gla chrze­ści­jan do oka­zy­wa­nia jej innym. Naj­wyż­szą nor­mą ety­ki chrze­ści­jań­skiej jest przy­ka­za­nie miło­ści Boga i bliź­nie­go. Ewan­ge­li­sta Mate­usz umiesz­cza przy­ka­za­nie miło­ści bliź­nie­go posu­nię­tej aż do miło­ści oka­zy­wa­nej wro­gom w Kaza­niu na górze, któ­re zawie­ra naj­bar­dziej istot­ne ele­men­ty naucza­nia etycz­ne­go Jezu­sa. Wzo­rem miło­ści chrze­ści­jań­skiej wobec dru­gie­go czło­wie­ka jest miłość, jaką Bóg ma ku ludziom. Jest to miłość wszech­ogar­nia­ją­ca, czy­li obej­mu­ją­ca wszyst­kie szcze­gó­ły życia; miłość prze­ba­cza­ją­ca nawet naj­więk­sze zło, jeśli nastę­pu­je po nim skru­cha i moc­ne posta­no­wie­nie popra­wy; miłość uni­wer­sal­na, czy­li obej­mu­ją­ca wszyst­kich ludzi wszyst­kich cza­sów; i wresz­cie miłość naj­więk­sza, czy­li taka, że czło­wiek nie może uczy­nić nic, by Bóg kochał go bar­dziej, gdyż kocha go miło­ścią naj­więk­szą. Wła­śnie takiej miło­ści, posu­nię­tej do gra­nic hero­izmu, miło­ści oka­zy­wa­nej nie­przy­ja­cio­łom, uczy Jezus swych naśla­dow­ców. Tak rozu­mia­na cari­tas nie jest przede wszyst­kim uczu­ciem. Jest decy­zją – świa­do­mym aktem woli, by nawet na zło odpo­wia­dać dobrem i towa­rzy­szyć modli­twą tym, któ­rzy są prze­śla­dow­ca­mi, a tak­że wyświad­czać im dobro. W ostat­nim swo­im Liście, napi­sa­nym nie­dłu­go przed męczeń­ską śmier­cią, Apo­stoł Naro­dów zauwa­ża, że otrzy­ma­li­śmy Ducha miło­ści (2 Tm 1, 7). „Współ­pra­cu­jąc zaś z Nim napo­mi­na­my was, aby­ście nie przyj­mo­wa­li na próż­no łaski Bożej. Mówi bowiem [Pismo]: W cza­sie pomyśl­nym wysłu­cha­łem cie­bie, w dniu zba­wie­nia przy­sze­dłem ci z pomo­cą. Oto teraz czas upra­gnio­ny, oto teraz dzień zba­wie­nia” (2 Kor 6, 1–2). Paweł wzy­wa wspól­no­tę do dostrze­że­nia, że wła­ści­wym cza­sem do pojed­na­nia, do odpo­wie­dzi na Boże wezwa­nia jest „teraz”. Wyko­rzy­stu­jąc frag­ment z Księ­gi Iza­ja­sza, pró­bu­je zachę­cić wspól­no­tę do zda­nia sobie spra­wy z fak­tu, że oto teraz jest czas upra­gnio­ny, w któ­rym nale­ży odpo­wie­dzieć. Świę­ty Paweł, Apo­stoł Naro­dów, jest nie­do­ści­gnio­nym przy­kła­dem gor­li­we­go robot­ni­ka win­ni­cy Pań­skiej. Jego dzia­łal­ność apo­stol­ska, gło­sze­nie Dobrej Nowi­ny i roz­sze­rza­nie nauki Jezu­sa jest aktu­al­ne w każ­dym cza­sie. „Dzie­je naj­pierw Szaw­ła, a potem Paw­ła to dzie­je jego miło­ści. On spo­tkał Pana, poznał Jego miło­sier­dzie i zabrał się ener­gicz­nie do gło­sze­nia Jego Ewan­ge­lii; idzie jak czołg i nic ani nikt nie zdo­ła go już z tej dro­gi zawró­cić. A rów­no­cze­śnie pro­wa­dzi pra­cę orga­ni­za­cyj­ną: zakła­da kolej­ne gmi­ny, trosz­czy się o nie i czu­wa nad nimi; chwa­li, kar­ci, pro­stu­je poglą­dy – zna­my tę pra­cę z jego listów, z któ­rych zacho­wa­ła się prze­cież tyl­ko część. Wszyst­ko to czy­ni w imię miło­ści Jezu­sa, któ­re­go prze­śla­do­wał, a któ­ry mimo to powo­łał go do swo­jej służ­by. Mówi­my o tym jego dyna­mi­zmie i akty­wi­zmie, ale czę­sto prze­ocza­my jed­no zda­nie: po nawró­ce­niu udał się do Ara­bii, na pusty­nię, a prze­by­wał tam kil­ka lat. Co tam robił? Były to jego dłu­gie reko­lek­cje, spo­tka­nie twa­rzą w twarz z Tym, któ­ry go powo­łał. I w świe­tle tych reko­lek­cji rozu­mie­my lepiej jego dal­szą dzia­łal­ność. Do dzia­ła­nia bowiem, do aktyw­no­ści trze­ba się przy­go­to­wać, nała­do­wać się modli­twą i kon­tem­pla­cją, i wte­dy dopie­ro moż­na zaczy­nać gło­sić Boga. Tam, na pusty­ni, Paweł nauczył się z Nim obco­wać, a potem już tyl­ko niósł Tego, któ­re­go umi­ło­wał, i gło­sił Jego nauki aż do koń­ca, do śmier­ci męczeń­skiej” (Odpo­czy­nek ze św. Paw­łem, ks. prof. Marek Sta­ro­wiej­ski). Paweł ogła­sza, że tym, co oży­wia jego posłu­gę i nią kie­ru­je, jest miłość Jezu­sa – miłość uka­za­na nam przez Jego śmierć na krzy­żu. Odpo­wie­dzieć na Bożą miłość, któ­ra nas ogar­nia, któ­rej doświad­cza­my, to zna­czy już nie żyć dla sie­bie, lecz dla Tego, któ­ry nas tą miło­ścią ogar­nia i dla tych, do któ­rych nas pośle, aby im ją zanieść. Dar­mo dosta­li­śmy, dar­mo dawaj­my innym. Jest tylu ludzi wokół nas, któ­rzy nie doświad­czy­li Bożej miło­ści, nie wie­dzą o niej. Przy­na­le­ży­my do Wspól­no­ty Krwi Chry­stu­sa, a tym samym uczest­ni­czy­my w cha­ry­zma­cie i misji Misjo­na­rzy Krwi Chry­stu­sa. W Kon­sty­tu­cji Zgro­ma­dze­nia w pierw­szym arty­ku­le jest napi­sa­ne: „Przy­na­glo­ny miło­ścią Chry­stu­sa, w szcze­gól­no­ści wyra­żo­nej w prze­la­niu Jego Krwi oraz wraż­li­wy na misję i potrze­by Kościo­ła…”. Są to dwie siły napę­do­we, któ­re moty­wo­wa­ły pra­cę św. Kaspra i jego następ­ców: KREW CHRYSUSA i MISJA. Krew Chry­stu­sa, któ­ra zosta­ła za wszyst­kich prze­la­na, przy­na­gla nas do bycia gło­si­cie­la­mi oraz świad­ka­mi w sytu­acjach, gdzie są odda­le­ni od Boga ludzie, aby dać im poznać miłość Bożą im ofia­ro­wa­ną. For­ma­cja, któ­rą otrzy­mu­je­my, roz­wa­ża­nie Sło­wa Boże­go i życie Sło­wem Życia, sakra­ment poku­ty i pojed­na­nia, codzien­ne lub czę­ste uczest­nic­two w Eucha­ry­stii, modli­twa – czy­nią nas „nowym stwo­rze­niem”. Czy tak jest w rze­czy­wi­sto­ści? Czy pozwa­la­my Jezu­so­wi, aby nas prze­mie­niał przez Sło­wo, Cia­ło i Krew, któ­re przyj­mu­je­my, by stać się nowym czło­wie­kiem i teraz dać się posłać z Dobrą Nowi­ną, z Bożą miło­ścią, do ludzi, któ­rzy tego potrze­bu­ją, choć sami może tego nie wie­dzą? W ewan­ge­li­za­cji waż­ne są sło­wa wypo­wia­da­ne do dru­gie­go czło­wie­ka, niech dobrą wska­zów­ką będzie dla nas cytat zna­le­zio­ny w cza­sie Wiel­kie­go Postu na jed­nym z blo­gów: „Niech wasza mowa zawsze was zdra­dza, że byli­ście razem z Nim”.

Cze­sła­wa Nowak



Paź­dzier­nik

PRZYGOTOWANIE DO APOSTOLSWA WE WSPÓLNOCIE KRWI CHRYSTUSA.

W tym tema­cie podej­mę tyl­ko nie­któ­re myśli doty­czą­ce przy­go­to­wa­nia do apo­stol­stwa we Wspól­no­cie Krwi Chry­stu­sa. Pisząc tutaj o apo­stol­stwie, mam na myśli zaan­ga­żo­wa­nie się w róż­ne zada­nia szcze­gól­nie na zewnątrz grup WKC, np. na tere­nie swo­jej para­fii i w innych śro­do­wi­skach, rów­nież wobec ludzi będą­cych bar­dzo dale­ko od Boga, by sze­rzyć wia­rę chrze­ści­jań­ską, nadzie­ję i miłość do Boga i bliź­nich. Temat jest bar­dzo sze­ro­ki i otwar­ty: może­my bowiem wyróż­nić nie tyl­ko dzia­ła­nie na zewnątrz gru­py, ale też apo­stol­stwo wewnątrz gru­py, wspól­no­to­we czy choć­by apo­stol­stwo modli­twy, cier­pie­nia… Zachę­cam po prze­czy­ta­niu do dal­szej reflek­sji. Brak przy­go­to­wa­nia do apo­stol­stwa powo­du­je róż­ne błę­dy. Bez przy­go­to­wa­nia będzie­my np. nie­sku­tecz­ni albo ska­za­ni na słusz­ną kry­ty­kę, co może pro­wa­dzić do znie­chę­ca­nia się i osta­tecz­nie do odstą­pie­nia od reali­za­cji dobrych celów apo­stol­skich. Na przy­go­to­wa­nie, czy­li for­ma­cję potrzeb­ny jest jed­nak czas. Nawet nasz Pan, Jezus Chry­stus, potrze­bo­wał przed pod­ję­ciem publicz­nej dzia­łal­no­ści cza­su prze­by­wa­nia na pusty­ni, by się przy­go­to­wać do swo­jej misji. Potrzeb­ny jest i nam czas oso­bi­stych spo­tkań z Bogiem i czas spo­tkań w gru­pie z inny­mi, gdzie wspól­nie roz­ma­wia­my i roze­zna­je­my jaka jest wola Pana wobec pod­ję­cia wspól­nych dzia­łań na zewnątrz gru­py. Chciał­bym też pod­kre­ślić, że nie tyl­ko duchow­ni mają obo­wią­zek i pra­wo do apo­stol­stwa. Świec­cy otrzy­mu­ją je na mocy same­go zjed­no­cze­nia swo­je­go z Chry­stu­sem przez chrzest, przez utwier­dze­nie mocą Ducha Świę­te­go w bierz­mo­wa­niu i są oni prze­zna­cze­ni przez same­go Pana do apo­stol­stwa (Sobór Waty­kań­ski II, Apo­sto­li­cam Actu­osi­ta­tem, 2). Za Chry­stu­sem cho­dzi­ło nie tyl­ko dwu­na­stu apo­sto­łów (któ­rzy dziś są repre­zen­to­wa­ni przez bisku­pów i ogól­nie hie­rar­chię), ale też licz­na gru­pa innych uczniów – kobiet i męż­czyzn, któ­rzy wspie­ra­li Pana w roz­ma­ity spo­sób. Wszy­scy mie­li więź z Chry­stu­sem, ponie­waż On mówił: „beze mnie nic uczy­nić nie może­cie” (J 15, 5). Jak przy­go­to­wać się do apo­stol­stwa? Po pierw­sze: Mamy być ucznia­mi w szko­le Chry­stu­sa i sta­wać się jak On. Jezus przy­go­to­wy­wał swo­ich uczniów przez kil­ka lat zanim sami zaczę­li dzia­łać w Jego imie­niu. Musi­my zro­zu­mieć pod­sta­wo­wą rzecz: Jezus nicze­go nie robił na pokaz, żeby coś innym poka­zać. Jezus wycho­wy­wał uczniów kocha­jąc Boga i ludzi. Uczył przez swo­ją codzien­ną posta­wę i przez sytu­acje, któ­re razem prze­ży­wa­li, np. gdy wsta­wał wcze­śniej, aby modlić się, gdy wal­czył w Ogrój­cu do Krwi, aby wypeł­nić wolę Ojca. W ten spo­sób swo­ją modli­twą i swo­im szcze­rym, nie­obłud­nym życiem uka­zy­wał uczniom, na czym pole­ga miłość do Boga. Uczył ich też miło­ści do ludzi, gdy opusz­czał kom­fort swo­je­go miesz­ka­nia, w któ­rym była choć­by wspie­ra­ją­ca Go Mary­ja, i prze­mie­rzał z ucznia­mi dzie­siąt­ki kilo­me­trów, by dotrzeć do tych, „któ­rzy się źle mają”, naj­pierw do swo­ich roda­ków, a następ­nie do obco­kra­jow­ców. Czy­nił to z poświę­ce­niem i czę­sto w trud­nych warun­kach: „Syn czło­wie­czy nie ma gdzie gło­wy skło­nić”. Jego misja była nie tyl­ko peł­na ofiar­nej miło­ści, ale też skie­ro­wa­na do wszyst­kich ludzi bez wyjąt­ku. Niko­go nie wyklu­czył z dostę­pu do sie­bie: nawet cel­ni­ków, któ­rzy byli na usłu­gach oku­pu­ją­cych ich ojczy­znę Rzy­mian. Wręcz prze­ciw­nie – spo­tka­nia z ludź­mi przez więk­szość spo­łe­czeń­stwa pogar­dza­ny­mi, „nie­czy­sty­mi” czy wyklu­czo­ny­mi czę­sto owo­co­wa­ły łaską prze­mia­ny myśle­nia i życia tych ludzi, czy­li ich nawró­ce­niem. Po nawró­ce­niu cel­nik Lewi, Mate­usz, stał się naj­bliż­szym współ­pra­cow­ni­kiem – apo­sto­łem Chry­stu­sa. Jego talen­ty i umie­jęt­no­ści słu­ży­ły odtąd sze­rze­niu kró­le­stwa Boże­go, praw­dy, dobra i łaski. Może to być dla nas pewien model postę­po­wa­nia w apo­stol­stwie. Jezus nie uni­kał rów­nież trę­do­wa­tych, choć wszy­scy się ich bali, gdyż nie zna­no lekar­stwa na trąd. Poma­gał cho­rym, nie cze­ka­jąc na ich wdzięcz­ność. Uczył ich zaś wdzięcz­no­ści Bogu. Szedł też, o ile to było moż­li­we, do czę­sto wro­go do nie­go nasta­wio­nych uczo­nych w Piśmie czy fary­ze­uszy i już od naj­młod­szych lat wcho­dził z nimi w dia­log. Z tych kon­tak­tów nie było wie­lu owo­ców, ale nie­licz­nych pozy­skał… Wszyst­kim jed­nak uświa­da­miał ich stan ducho­wy. Pozo­sta­wiał wol­ność wybo­ru. Niko­go nie zmu­szał, by szedł za Nim czy był Jego uczniem. Nie ma w dzia­ła­niach apo­stol­skich Chry­stu­sa żad­nej mani­pu­la­cji czy dwu­li­co­wo­ści. Jest za to sta­wia­nie ludzi przed jasny­mi wybo­ra­mi i uka­zy­wa­nie per­spek­ty­wy szczę­ścia – roz­sze­rzo­nej nawet do szczę­ścia życia wiecz­ne­go. Np. św. Pio­tro­wi uka­zu­je per­spek­ty­wę: „Odtąd ludzi będziesz łowił…”, „Tobie dam klu­cze Kró­le­stwa”…Poka­zy­wał miłość do bliź­nich i swo­je miło­sier­dzie nawet w sytu­acji, gdy był upo­ko­rzo­ny, osła­bio­ny i wisiał na krzy­żu – nie myślał o sobie, ale o zba­wie­niu bliź­nie­go, łotra, któ­ry uczci­wie sta­nął w praw­dzie i popro­sił Go o pomoc… Wła­ści­wie każ­dy frag­ment Ewan­ge­lii uczy nas miło­ści do Boga i bliź­nich na wzór Chry­stu­sa, a to jest klu­czo­wa pod­sta­wa we wszyst­kich dzia­ła­niach apo­stol­skich. Apo­sto­ło­wie więc przez kil­ka lat cho­dzi­li z Jezu­sem. Mie­li moż­li­wość przy­glą­da­nia się Mistrzo­wi, słu­cha­nia Go, roz­mo­wy z Nim i naśla­do­wa­nia Go zanim sami sta­li się lide­ra­mi wspól­not. Dla naj­bliż­szych uczniów, któ­rzy póź­niej sta­ną się apo­sto­ła­mi, sam Chry­stus był punk­tem odnie­sie­nia. On był i jest nadal w cen­trum Kościo­ła, któ­ry ma być wspól­no­tą Jego uczniów. To w Nie­go mamy być wpa­trze­ni jako Wspól­no­ta i Jego miłość do Ojca i do ludzi naśla­do­wać. Rów­nież ojco­wie Kościo­ła, moż­na powie­dzieć, para­fra­zu­jąc sło­wa św. Augu­sty­na, „kar­mi­li nas tym, czym sami żyli” („inde­pa­sco, unde­pa­scor”, św. Augu­styn, kaza­nie 329, 3 PL 38,1481). My rów­nież chce­my kar­mić innych tym, czym sami żyje­my. Dobrą zasa­dą jest, by nie mówić o Bogu, dopó­ki ludzie nie pyta­ją. Żyć jed­nak tak, by pyta­li. By nasze szcze­re życie wia­rą poru­sza­ło innych. Gdy jed­nak ludzie nas zapy­ta­ją, dla­cze­go tak czy­ni­my, wte­dy powin­ni­śmy być goto­wi dać świa­dec­two wia­ry, „nadziei, któ­ra jest w nas”, i umieć wyja­śnić w trzech punk­tach swo­je dzia­ła­nie. Te punk­ty są zna­ne: uka­zać, jaki pro­blem prze­ży­wa­li­śmy, jak zadzia­łał Bóg i jakie są dobre owo­ce tego dzia­ła­nia w naszym życiu. Ludzie w naszym życiu powin­ni widzieć to trze­cie – dobre owo­ce. My mamy im wyja­śnić pierw­szy i dru­gi punkt. Takie świa­dec­two lub doświad­cze­nie budzi zwy­kle sza­cu­nek wobec Boga i uka­zu­je Jego dzia­ła­nie. Dobrze jest –myśląc o przy­szłych akcjach apo­stol­skich – zało­żyć notat­nik doświad­czeń naszej wia­ry i spi­sy­wać w powyż­szych trzech punk­tach waż­niej­sze doświad­cze­nia po wymia­nie doświad­czeń w gru­pie WKC, by w przy­szło­ści się nimi dzie­lić na zewnątrz. Taki notat­nik powi­nien mieć każ­dy spo­ty­ka­ją­cy się w gru­pie czło­nek lub kan­dy­dat do WKC. W spo­tka­niach z ludź­mi nie mamy wyrzu­cać z sie­bie zgorzk­nie­nia, jadu czy kry­ty­ki, ale dzie­lić się naszą chwa­leb­ną histo­rią, histo­rią nasze­go zba­wie­nia. Jeśli tyl­ko żyje­my wia­rą i dzie­li­my się z inny­mi tym, że nasze zacho­wa­nie to nie przy­pa­dek i że to wła­śnie Bóg dzia­ła w nas – że to, co zmie­ni­li­śmy w naszym nasta­wie­niu i życiu doko­nu­je się przez Nie­go – wte­dy już jeste­śmy apo­sto­ła­mi Chry­stu­sa. Nasze życio­we doświad­cze­nia mogą zachę­cić innych do podob­nych dzia­łań wyni­ka­ją­cych z wpro­wa­dza­nia w życie Ewan­ge­lii. W ten spo­sób pozy­sku­je­my ucznia Chry­stu­sa i wpro­wa­dza­my go do gru­py. Litur­gia nie­dziel­na powin­na być źró­dłem i szczy­tem nasze­go życia chrze­ści­jań­skie­go. Wła­śnie do tej nie­dziel­nej Eucha­ry­stii przy­go­to­wu­je nas spo­tka­nie w gru­pach. W gru­pie WKC nie cho­dzi tyl­ko o „jakąś modli­twę”, ale o two­rze­nie gru­py, któ­ra ŻYJE wia­rą. Tak jak spor­to­wiec musi mieć swój tre­ning, tak my, jeśli cały tydzień żyje­my Sło­wa­mi Chry­stu­sa, może­my w nie­dzie­lę to wszyst­ko przy­nieść Mu i zło­żyć ducho­wo na ołta­rzu: razem Z CHLEBEM przy­no­szo­nym do ołta­rza – zło­żyć dzięk­czy­nie­nie za róż­ne kon­kret­ne momen­ty tygo­dnia w któ­rych dzia­łał; a spra­wy trud­ne i otwar­te odda­wać DO KIELICHA, by On to prze­mie­nił. Tak więc regu­lar­ną for­ma­cją Wspól­no­ty Krwi Chry­stu­sa i przy­go­to­wa­niem się do apo­stol­stwa jest roz­wa­ża­nie Ewan­ge­lii, życie na co dzień Sło­wem Pana i wymia­na doświad­czeń. To przy­go­to­wu­je nas do nie­dziel­ne­go słu­cha­nia Jezu­sa w Eucha­ry­stii, przy­ję­cia Go do ser­ca odno­wio­ne­go przez trud szcze­re­go życia Sło­wem (oczy­wi­ście jeśli moc­no tkwi­my w grze­chach, naszym przy­go­to­wa­niem powin­na być poku­ta i spo­wiedź). Naszą for­ma­cję bycia uczniem Pana może­my roz­sze­rzyć o codzien­ne roz­wa­ża­nie w modli­twie Sło­wa Boże­go, o codzien­ne pyta­nie: „co Bóg chce mi powie­dzieć”, np. poma­ga­jąc sobie książ­ką „Żyć Ewan­ge­lią”. Ina­czej mówiąc: tak, jak apo­sto­ło­wie spo­ty­ka­li się z Chry­stu­sem i słu­cha­li Jego Sło­wa, a następ­nie sta­ra­li się je wypeł­niać, tak i my sta­ra­my się zro­zu­mieć to, co dziś w naszej sytu­acji Chry­stus do nas mówi przez Ewan­ge­lię i w naszym życiu, i w naszych śro­do­wi­skach wpro­wa­dza­my te Sło­wa w życie (w rodzi­nie, pra­cy, para­fii, szko­le, w podró­ży, wobec napo­tka­nych ludzi…). Nasze coty­go­dnio­we spo­tka­nia WKC są w cen­trum nasze­go for­mo­wa­nia się do bycia ucznia­mi Chry­stu­sa, żywy­mi człon­ka­mi Kościo­ła w para­fii i są pod­sta­wą przy­go­to­wa­nia do dal­szych apo­stol­skich dzia­łań w Koście­le i dla Kościo­ła. Pod­ję­cie się zada­nia ani­ma­to­ra gru­py lub innych zadań jest szko­łą apo­stol­stwa. Nie trze­ba się ich bać. War­to spró­bo­wać. Bra­nie odpo­wie­dzial­no­ści za małą, przy­ja­zną nam gru­pę, może pomóc nam wziąć odpo­wie­dzial­ność za więk­sze pro­jek­ty apo­stol­skie we Wspól­no­cie lub wspól­ne dzia­ła­nia jako WKC w para­fii lub w mniej przy­ja­znym śro­do­wi­sku. Inną for­mą przy­go­to­wa­nia do apo­stol­stwa są modli­twy do Krwi Chry­stu­sa. W nich roz­wa­ża­my trud­ne momen­ty życia Chry­stu­sa i Maryi. Dzię­ki modli­twie do Krwi Chry­stu­sa zdo­by­wa­my waż­ne posta­wy i spraw­no­ści. Np. roz­wa­ża­jąc o Bogu, któ­ry prze­le­wał fizycz­nie krew, może­my bar­dziej zdo­być się na ofiar­ną miłość, cier­pli­wość, wytrwa­łość, prze­ba­cze­nie, podej­mo­wa­nie tru­dów, otwar­tość i wie­le innych cnót i war­to­ści. Są to dziś coraz bar­dziej uni­kal­ne spraw­no­ści (cno­ty), któ­re jako Wspól­no­ta Krwi Chry­stu­sa musi­my pro­mo­wać w świe­cie, gdyż świat ich bar­dzo potrze­bu­je. Kto wycho­dzi do ludzi z Dobrą Nowi­ną Chry­stu­sa, może spo­tkać się z odrzu­ce­niem. To spo­tka­ło Chry­stu­sa – On prze­lał swo­ją Naj­droż­szą Krew, więc i nas, Jego uczniów mogą spo­tkać trud­no­ści. Musi­my być na to przy­go­to­wa­ni. Pamię­tam zdzi­wie­nie, gdy – będąc kle­ry­kiem –pierw­sze dni cho­dzi­łem w sutan­nie. Gdy wycho­dzi­łem na mia­sto, więk­szość ludzi nie zwra­ca­ła na mnie uwa­gi, ale był i ktoś nie­zna­jo­my, kto znie­nac­ka pod­szedł i mnie opluł. W pierw­szym roku kapłań­stwa, w 1994 roku, uczy­łem już w liceum. W kurii nie mie­li żad­nych pod­ręcz­ni­ków do reli­gii, bo były to począt­ki kate­chi­za­cji w Pol­sce. Z naiw­no­ścią dziec­ka przy­go­to­wa­łem temat o abor­cji, bo prze­czy­ta­łem o tym książ­kę. Spo­tka­łem się z agre­syw­nym sprze­ci­wem więk­szo­ści klas. W jed­nej z klas wszy­scy naraz wsta­li z miejsc i zaczę­li krzy­czeć na mnie lub do innych uczniów swo­je argu­men­ty. Usły­sza­łem wte­dy wszyst­kie hasła, któ­re i do dzi­siaj moż­na usły­szeć w dys­ku­sjach na ten temat. Ja jed­nak usły­sza­łem je po raz pierw­szy i nie byłem goto­wy do takiej kon­fron­ta­cji. Tyl­ko nie­licz­ni ze wszyst­kich klas opo­wie­dzie­li się za życiem. Byłem tą agre­sją zdru­zgo­ta­ny, byłem w szo­ku. Uświa­do­mi­łem sobie wte­dy jak waż­ne jest przy­go­to­wa­nie się do apo­stol­stwa i do pra­cy z daną gru­pą. Przy­po­mnia­łem sobie, że „Kto nie bie­rze swe­go krzy­ża i nie idzie za mną, nie jest mnie god­ny” (Mt 10, 38). Trud­no było mi w ogó­le iść jesz­cze raz do tej szko­ły. Posta­wie­nie Chry­stu­sa na pierw­szym miej­scu w życiu może spo­tkać się z nie­zro­zu­mie­niem nawet naj­bliż­szych i innych osób, któ­re nas spo­ty­ka­ją. Doświad­cze­nie wie­lu lat pra­cy w szko­le i z ludź­mi nauczy­ło mnie, że naj­bar­dziej krzy­czą ci, któ­rych dany pro­blem doty­czy. W tej krzy­czą­cej lice­al­nej kla­sie były oso­by, któ­re już doko­na­ły abor­cji, nie mając wspar­cia od niko­go, by przy­jąć dziec­ko. O tym wte­dy nie wie­dzia­łem. Bar­dzo waż­ne jest, by nie znie­chę­cać się – by zoba­czyć w agre­syw­nych ludziach pora­nio­nych ludzi. W ich zra­nie­niach zobacz­my Krew Chry­stu­sa, któ­ra woła o miło­sier­dzie. Roz­wa­ża­jąc o Krwi Chry­stu­sa, znaj­dzie­my siłę i świa­tło wobec naszych krzy­ży. Z dru­giej stro­ny przez dia­log war­to usły­szeć argu­men­ty innych, w modli­twie wszyst­ko prze­my­śleć, pozwo­lić, by Duch Świę­ty nas oświe­cał w takich trud­nych sytu­acjach. Z dru­giej stro­ny w takich sytu­acjach ujaw­nia­ją się też ludzie, któ­rzy nas wspie­ra­ją, praw­dzi­wi przy­ja­cie­le. Jezus mówi: „Kto was przyj­mu­je, Mnie przyj­mu­je” (Mt 10, 40). My mamy zatrosz­czyć się by być jak Chry­stus – być żywym zna­kiem miło­sier­ne­go Chry­stu­sa w świe­cie, szu­kać Jego kró­le­stwa. Wte­dy nie tyl­ko my, ale też wszy­scy ci, któ­rzy nas przyj­mą lub w jaki­kol­wiek spo­sób pomo­gą, dosta­ną nagro­dę. „Jeże­li ktoś poda choć­by kubek zim­nej wody jed­ne­mu z tych naj­mniej­szych ze wzglę­du na to, że jest moim uczniem, nie utra­ci swo­jej zapła­ty” (Mt 10, 42). Bóg nas zna i nagro­dzi każ­dy nasz naj­mniej­szy trud i gest dobra dla innych, któ­ry czy­ni­my dla Nie­go. Peł­ny udział w Eucha­ry­stii, spo­tka­niach tygo­dnio­wych i modli­twach do Krwi Chry­stu­sa, ado­ra­cjach Naj­święt­sze­go Sakra­men­tu itp. ma nas pro­wa­dzić do BYCIA CHRYSTUSEM DLA INNYCH. Mamy, ina­czej mówiąc, być pią­tą Ewan­ge­lią dla wszyst­kich, ale szcze­gól­nie dla tych, któ­rzy już nie czy­ta­ją Ewan­ge­lii. Po dru­gie: Gru­py WKC mają być doświad­cze­niem małej wspól­no­ty żywe­go Kościo­ła, któ­ra czu­je się czę­ścią Kościo­ła powszech­ne­go. Bar­dzo waż­nym aspek­tem apo­stol­stwa jest świa­do­mość, że nale­ży­my do jed­ne­go, świę­te­go, powszech­ne­go (skie­ro­wa­ne­go do wszyst­kich ludzi) i apo­stol­skie­go Kościo­ła. W tym tema­cie chciał­bym tyl­ko zwró­cić uwa­gę na to, że choć fun­da­men­tem jest sam Chry­stus, Kościół jest apo­stol­ski, to zna­czy opar­ty na fun­da­men­cie apo­sto­łów. Następ­ca­mi dwu­na­stu apo­sto­łów są bisku­pi. Ich współ­pra­cow­ni­ka­mi są kapła­ni i dia­ko­ni. Kościół jest cha­ry­zma­tycz­ny, są w nim roz­ma­ici ludzie, np. świec­cy obda­rze­ni róż­ny­mi dara­mi Ducha Świę­te­go, talen­ta­mi (np. my, dostrze­ga­ją­cy war­tość Krwi Chry­stu­sa). Jest jed­nak też część hie­rar­chicz­na w Koście­le i to ozna­cza, że w naszych dzia­ła­niach musi­my uwzględ­nić jed­ność ekle­zjal­ną, to zna­czy jed­ność z tymi, któ­rzy jako prze­ło­że­ni kie­ru­ją Kościo­łem powszech­nym (np. przez zapo­zna­wa­nie się z naucza­niem papie­skim, Kościo­ła). Usza­no­wać też tych, któ­rzy kie­ru­ją Kościo­łem lokal­nym (die­ce­zją i para­fią). Nasze gru­py nie są ode­rwa­ne od hie­rar­chii, ale nale­ży­my do kon­kret­nej die­ce­zji i W spól­no­ta Krwi Chry­stu­sa, aby dzia­łać na danym tere­nie, powin­na mieć zgo­dę i bło­go­sła­wień­stwo swo­je­go lokal­ne­go bisku­pa die­ce­zjal­ne­go. Każ­da gru­pa Wspól­no­ty nale­ży też tery­to­rial­nie do jakiejś para­fii. Pla­nu­jąc apo­stol­stwo i jakiej­kol­wiek dzia­ła­nia skie­ro­wa­ne do ludzi na tere­nie para­fii, powin­ni­śmy o nich poin­for­mo­wać pro­bosz­cza para­fii, na tere­nie któ­rej pla­nu­je­my dzia­łać lub wyzna­czo­ne­go przez nie­go opie­ku­na Wspól­no­ty, o ile taki jest przez księ­dza pro­bosz­cza wyzna­czo­ny. Taka infor­ma­cja powin­na zakoń­czyć się rów­nież proś­bą o bło­go­sła­wień­stwo. Wyma­ga to też przed­sta­wie­nia pod­sta­wo­wych i przej­rzy­stych infor­ma­cji na temat tego, jakie zada­nia apo­stol­skie chce­my pod­jąć. W tych róż­nych spra­wach apo­stol­stwa może­my też radzić się Mode­ra­to­ra Pod­re­gio­nu lub odpo­wied­nich ani­ma­to­rów WKC na tere­nie die­ce­zji czy para­fii. Jeśli jed­nak biskup, pro­boszcz czy odpo­wie­dzial­ni w WKC nie zga­dza­ją się na dane dzia­ła­nie, nie podej­mu­je­my apo­stol­stwa. Powin­ni­śmy oczy­wi­ście zapy­tać i sta­rać się dokład­nie zro­zu­mieć, dla­cze­go pro­boszcz czy ani­ma­tor nie chce, by podej­mo­wać daną akcję na jego tere­nie. Nikt nam jed­nak nie może zabro­nić oso­bi­ste­go życia wia­rą, Ewan­ge­lią. Może tyl­ko zabro­nić dzia­ła­nia gru­py lub nie pozwo­lić na jakiś nasz pomysł co do apo­stol­stwa. Jeśli nie ma zgo­dy, powin­ni­śmy zaan­ga­żo­wać się w te dzia­ła­nia para­fii, któ­re już ist­nie­ją lub są moż­li­we i przez naszą aktyw­ność dać się poznać np. księ­dzu pro­bosz­czo­wi od jak naj­lep­szej stro­ny. Cza­sa­mi pro­boszcz naj­le­piej wie, gdzie są naj­więk­sze potrze­by cha­ry­ta­tyw­ne czy inne potrze­by w para­fii. Jeśli w nie się zaan­ga­żu­je­my, po pew­nym cza­sie moż­na pono­wić proś­bę o powsta­nie gru­py czy nasze­go pro­jek­tu apo­stol­stwa jako gru­pa czy innych akcji na tere­nie para­fii. Bar­dzo waż­ny jest dia­log. W dia­lo­gu zaś słu­cha­nie i otwar­tość. Cza­sa­mi trze­ba dać sobie czas do namy­słu i roze­zna­nia przed Bogiem róż­nych pomy­słów i rów­nież prze­dys­ku­to­wać wszyst­kie pomy­sły z inny­mi w gru­pie i odpo­wie­dzial­ny­mi. Po trze­cie: Świę­ty Kasper mówił, że przy dzia­ła­niu apo­stol­skim potrzeb­na jest świę­tość, wie­dza i zdro­wie. Świę­tość to miłość do Boga, wypeł­nia­nie Jego woli, zgod­nie z naszym powo­ła­niem i miłość bliź­nich, naj­lep­sza na jaką nas w tym momen­cie stać. Świę­ty Kasper cenił reko­lek­cje jako ogrom­ną pomoc na naszej dro­dze. Sam je pro­wa­dził wie­lo­krot­nie i uwa­żał, że są bar­dzo owoc­ne i mogą real­nie pomóc pod­jąć poważ­ne zmia­ny ku świę­to­ści (dosko­na­ło­ści) w naszym życiu. Dorocz­ne reko­lek­cje to bar­dzo waż­ne przy­go­to­wa­nie dla człon­ków WKC, któ­rzy chcą aktyw­nie dzia­łać w swo­ich para­fiach. Jeśli nie może­my przy­je­chać na dłuż­sze reko­lek­cje to powalcz­my o przy­jazd choć­by na dni sku­pie­nia. Oczy­wi­ście wszy­scy jeste­śmy grzesz­ni­ka­mi. W poko­rze musi­my to uznać. Ale świę­ty to grzesz­nik, któ­ry codzien­nie się nawra­ca i podej­mu­je trud życia według wia­ry – z pomo­cą Chry­stu­sa. By przy­go­to­wać się do misji i dążyć do świę­to­ści, waż­ną rolę może odgry­wać kie­row­nic­two ducho­we. Nie cho­dzi o to, by ktoś nami kie­ro­wał jak mario­net­ką czy samo­cho­dem, ale by z kapła­nem lub przy­go­to­wa­ną do tego doświad­czo­ną ducho­wo oso­bą wspól­nie szu­kać tego, cze­go Chry­stus pra­gnie dla nas oso­bi­ście, dla naszej gru­py, by dobrze roze­znać, jakie dzia­ła­nia wspól­nie pod­jąć jako Wspól­no­ta. Świę­ty Kasper tak bar­dzo cenił war­tość prze­wod­ni­ka ducho­we­go, że napi­sał na ten temat spe­cjal­ną książ­kę. Napi­sał rów­nież meto­dę misji świę­tych. War­to swo­je wnio­ski i doświad­cze­nia dzie­lić z tymi, któ­rzy wcho­dzą w róż­ne zada­nia apo­stol­skie, a więc war­to zdo­by­wać wie­dzą od doświad­czo­nych osób. Wie­dzę może­my i powin­ni­śmy zawsze pogłę­biać. War­to wciąż wra­cać do sta­tu­tów WKC, zeszy­tów for­ma­cyj­nych czy tek­stów z poprzed­nich lat. Cza­sa­mi trud­niej­sze zada­nia wyma­ga­ją spe­cja­li­stycz­nych szko­leń. Np. jak wspo­mnia­łem, by dzia­łać „za życiem” (pro-life), war­to dowie­dzieć się od innych jak to robić, czy­tać, by mieć argu­men­ty, zdo­być jakieś pomo­ce (np. mały Jasio, fol­de­ry itp.). Aby pod­jąć apo­stol­stwo w wię­zie­niu, koniecz­ne jest przej­ście szko­le­nia pro­wa­dzo­ne­go przez Brac­two Wię­zien­ne; by zaan­ga­żo­wać się w spe­cja­li­stycz­ne apo­stol­stwo, np. pra­cę w radio czy innych mas­sme­diach, war­to rów­nież przejść odpo­wied­nie szko­le­nia itp. War­to roz­ma­wiać z oso­ba­mi, któ­re już podej­mo­wa­ły podob­ne misje do tych, któ­rych chce­my się pod­jąć, by „nie wywa­żać otwar­tych drzwi”, tzn. korzy­stać z doświad­cze­nia innych przed nami i nie powie­lać ich błę­dów. Choć św. Kasper pod­kre­ślał war­tość wie­dzy i zdro­wia – z dru­giej stro­ny – potra­fił włą­czyć w swo­je misje nawet księ­ży, któ­rzy nie mie­li dużo wie­dzy lub talen­tu, by prze­ma­wiać, a jedy­nie mogli spo­wia­dać i to np. tyl­ko męż­czyzn. Sam miał ogra­ni­czo­ne zdro­wie fizycz­ne i tra­pi­ły go lęki. W misje włą­czał rów­nież świec­kich, któ­rzy już w tam­tych cza­sach po misji ludo­wej i odpo­wied­nim przy­go­to­wa­niu wspól­nie podej­mo­wa­li potrzeb­ne w danym miej­scu zada­nia. Przy decy­zjach, jakie zada­nia podej­mo­wać, świę­ty kie­ro­wał się zasa­dą, że pierw­szeń­stwo mają tę zada­nia apo­stol­skie, któ­re mogą być dłu­go­trwa­le kon­ty­nu­owa­ne. Radził nawet nie zaczy­nać zadań, o któ­rych wia­do­mo, że nie mają przy­szło­ści. Nato­miast zada­nia apo­stol­skie pod­ję­te wspól­nie przez gru­pę czy kil­ka grup w para­fii mają dużą szan­sę prze­trwa­nia, ponie­waż nawet gdy jed­na oso­ba wypad­nie z gru­py, inni, któ­rzy wspól­nie byli zaan­ga­żo­wa­ni w dany pro­jekt w gru­pie, mogą prze­jąć odpo­wie­dzial­ność za tę „misję” i ją kon­ty­nu­ować. Jeśli mama nigdy nie zapra­sza do kuch­ni swo­jej cór­ki, by jej pomo­gła (choć cza­sem wyma­ga to cier­pli­wo­ści i goto­wa­nie trwa dłu­żej), cór­ka nigdy nie nauczy się goto­wać. Waż­na jest tu cier­pli­wość. Przy­go­to­wa­nie do apo­stol­stwa obej­mu­je też zapra­sza­nie i wpro­wa­dza­nie do naszych zadań innych, któ­rzy mogą nauczyć się róż­nych zadań w para­fii czy innych miej­scach. W naszym apo­stol­stwie uwzględ­niaj­my roz­ma­ite oso­bi­ste ary i talen­ty ludzi. Pew­na ani­ma­tor­ka opo­wia­da­ła, że gdy pozna­ła WKC, była na począt­ku sama jed­na w swo­im mie­ście. Stop­nio­wo przy­by­wa­ło do Wspól­no­ty coraz wię­cej człon­ków, a ona roz­wa­ża­ła od razu gdy przy­cho­dzi­li, w co poszcze­gól­ne oso­by moż­na było­by zaan­ga­żo­wać i pro­po­no­wa­ła im to. Sama, choć była pro­stą oso­bą, naj­pierw z nimi szła w róż­ne miej­sca: pro­wa­dzić ado­ra­cję w para­fii, uczest­ni­czyć w pra­cach Cari­ta­su, do szpi­ta­la, do wię­zie­nia, do mass mediów… Choć minę­ło już pra­wie 30 lat, nie­któ­re zada­nia, np. apo­stol­stwo w wię­zie­niu, trwa­ją nie­prze­rwa­nie do dziś. Jeśli gru­pa ogra­ni­cza się tyl­ko do modli­twy i pie­lę­gno­wa­nia życia wspól­no­to­we­go mię­dzy nimi, ale jest zamknię­ta na ludzi z zewnątrz, nie będzie się zdro­wo roz­wi­jać. Przy­go­to­wu­jąc się do pod­ję­cia wyzwań apo­stol­skich, war­to więc zadbać o świę­tość, wie­dzę, zdro­wie fizycz­ne i psy­chicz­ne. Zrób­my co moż­li­we, resz­tę odda­waj­my Bogu i Maryi. Trze­ba poko­chać sie­bie, by móc doj­rza­le kochać innych – jak sie­bie. Wspo­mnia­na wyżej ani­ma­tor­ka od począt­ku zakła­da­nia WKC w swo­im mie­ście była cho­ra na nie­ule­czal­ną cho­ro­bę. Z trud­no­ścią cho­dzi­ła i powo­li cho­ro­ba odbie­ra­ła jej siły. Jesz­cze jed­nak przez ponad 20 lat anga­żo­wa­ła się aktyw­nie w WKC i w apo­stol­stwo. Mówi­ła, że Sło­wo Życia dawa­ło jej siły, by nieść swój krzyż i podej­mo­wać coraz to trud­niej­sze wyzwa­nia w para­fii i swo­im mieście.


ks. Ksa­we­ry Kuja­wa CPPS


Listo­pad

ZAANGAŻOWANIE TALENTÓW W APOSTOLSTWIE.

Czym jest apo­stol­stwo? Apo­stol­stwo zosta­ło zapo­cząt­ko­wa­ne przez pierw­szych apo­sto­łów w I wie­ku. Jest zada­niem wszyst­kich ludzi wie­rzą­cych. Szcze­gól­ny obo­wią­zek „gło­sze­nia wia­ry i postę­po­wa­nia według jej zasad” spo­czy­wa na ludziach bierz­mo­wa­nych. Czym jest talent? W sta­ro­żyt­no­ści talen­tem nazy­wa­no jed­nost­kę wagi. Jed­nost­ka ta słu­ży­ła do odwa­ża­nia zło­ta lub sre­bra – był to dzi­siej­szy odpo­wied­nik 32,2 lub 41,2 kg. Sko­ro czło­wiek to żywe zło­to – to zgod­nie ze sta­ro­żyt­ny­mi mia­ra­mi każ­dy z nas ma przy­naj­mniej dwa talen­ty. W słow­ni­kach moż­na zna­leźć nastę­pu­ją­ce defi­ni­cje talen­tu oraz apo­stol­stwa:
I. Talent to wro­dzo­na umie­jęt­ność łatwe­go przy­swa­ja­nia wia­do­mo­ści oraz ich łatwe­go sto­so­wa­nia w prak­ty­ce – sło­wem tym okre­śla­my pre­dys­po­zy­cje czło­wie­ka w okre­ślo­nym kie­run­ku.
II. Talen­tem nazy­wa­my wro­dzo­ne lub naby­te pre­dys­po­zy­cje w dzie­dzi­nie inte­lek­tu­al­nej lub rucho­wej – sto­pień spraw­no­ści w danej dzie­dzi­nie.
III. Talent to pra­cow­nik, któ­ry w spo­sób ponad­prze­cięt­ny przy­czy­nia się do na reali­za­cji stra­te­gii orga­ni­za­cji i wyróż­nia się ponad­prze­cięt­nym poten­cja­łem do dal­sze­go roz­wo­ju.
IV. Według Słow­ni­ka PWN, talent to nie­zwy­kła, nie­prze­cięt­na zdol­ność twór­cza, wybit­ne uzdol­nie­nie do cze­goś. Słow­nik poda­je przy­kła­dy talen­tu aktor­skie­go, lite­rac­kie­go, malar­skie­go i muzycz­ne­go
oraz okre­śla talent jako nie­po­spo­li­ty, wybit­ny, samo­rod­ny i wro­dzo­ny.
V. Moja ulu­bio­na defi­ni­cja brzmi: talent to JA , talent to TY – każ­dy z nas ma wie­le talen­tów, trze­ba je tyl­ko odkryć i umie­jęt­nie wyko­rzy­sty­wać.
VI. Apo­stol­stwem (gr. apo­sto­lo – wysłan­nik) nazy­wa się wszel­ką dzia­łal­ność Kościo­ła, któ­rej celem jest sze­rze­nie wia­ry chrze­ści­jań­skiej po całej zie­mi, zgod­nie z naka­zem Chry­stu­sa:
VII. „Idź­cie więc i nauczaj­cie wszyst­kie naro­dy, udzie­la­jąc im chrztu w imię Ojca i Syna, i D ucha Świę­te­go. Uczcie je zacho­wy­wać wszyst­ko, co wam przykazałem”(Mt 28, 18–29). „Jako wspól­no­ta Krwi Chry­stu­sa mamy wyko­rzy­sty­wać swo­je talen­ty – nie­zwy­kłe zdol­no­ści twór­cze w sze­rze­niu wia­ry chrze­ści­jań­skiej zgod­nie z cha­ry­zma­tem, któ­ry okre­śla auten­tycz­ne otwie­ra­nie z miło­ścią swo­je­go ser­ca dla krwa­wią­ce­go Zba­wi­cie­la” (Roz­dział III §3 Regu­la­mi­nu WKC ). Co sym­bo­li­zu­ją talen­ty? Słu­dzy obda­rze­ni talen­ta­mi ozna­cza­ją ludzi. Z przy­po­wie­ści opi­sa­nej w Ewan­ge­lii Mate­usza 25, 14–30 wyni­ka, że talen­ty, a więc zdol­no­ści i umie­jęt­no­ści, zosta­ły roz­dzie­lo­ne nie­rów­no­mier­nie, bowiem nie wszy­scy dys­po­nu­ją tymi samy­mi talen­ta­mi. Jed­ni mają wie­le do zaofe­ro­wa­nia, inni zaś nie­du­żo. Talen­ty, któ­re otrzy­mu­je­my od Boga, powin­ni­śmy odkryć, pomno­żyć, a póź­niej zwró­cić je Bogu. Nagro­da, jaką za to od Nie­go otrzy­ma­my, przej­dzie nasze naj­śmiel­sze ocze­ki­wa­nia. Bóg dzie­li się nimi wedle mia­ry wła­sne­go ser­ca. Nie zazdro­ść­my innym więk­szej ilo­ści talen­tów, lecz wyko­rzy­staj­my jak naj­le­piej ten talent, któ­ry posia­da­my. Talen­ty sym­bo­li­zu­ją mądrość gospo­da­ro­wa­nia. Talen­ta­mi, któ­re otrzy­ma­li­śmy od Boga, są dary ducho­we, zdol­no­ści, zain­te­re­so­wa­nia. Są one wyra­zem wiel­kie­go zaufa­nia Pana Boga do nas. Jezus pra­gnie, aby­śmy je roz­wi­ja­li, ale nie ocze­ku­je od nas rze­czy nie­moż­li­wych. Ponie­waż wszyst­kich dobrze zna, ofia­ro­wu­je każ­de­mu to, co będzie w sta­nie dobrze wyko­rzy­stać. Zaufa­nie i miłość do Boga poma­ga­ją podej­mo­wać twór­cze i odważ­ne dzia­ła­nia. Pomna­ża­nie Bożych darów pro­wa­dzi do zba­wie­nia. Z zarzą­dza­nia naszym „kapi­ta­łem” będzie­my roz­li­cze­ni przy koń­cu cza­sów. Mamy nadzie­ję, że kie­dyś usły­szy­my od Chry­stu­sa sło­wa: „wejdź do rado­ści swe­go pana”. Zapo­wia­da­ją one wej­ście wier­nych do kró­le­stwa Chry­stu­sa. Wyrzu­ce­nie nie­wier­ne­go słu­gi „w ciem­no­ści na zewnątrz” jest obra­zem kary wiecz­nej. Przy­po­wieść o talen­tach Mt 25, 14–30 „Podob­nie też [jest] jak z pew­nym czło­wie­kiem, któ­ry mając się udać w podróż, przy­wo­łał swo­je słu­gi i prze­ka­zał im swój mają­tek. Jed­ne­mu dał pięć talen­tów, dru­gie­mu dwa, trze­cie­mu jeden, każ­de­mu według jego zdol­no­ści, i odje­chał. Zaraz ten, któ­ry otrzy­mał pięć talen­tów, poszedł, puścił je w obrót i zyskał dru­gie pięć. Tak samo i ten, któ­ry dwa otrzy­mał; on rów­nież zyskał dru­gie dwa. Ten zaś, któ­ry otrzy­mał jeden, poszedł i roz­ko­paw­szy zie­mię, ukrył pie­nią­dze swe­go pana. Po dłuż­szym cza­sie powró­cił pan owych sług i zaczął roz­li­czać się z nimi. Wów­czas przy­szedł ten, któ­ry otrzy­mał pięć talen­tów. Przy­niósł dru­gie pięć i rzekł: «Panie, prze­ka­za­łeś mi pięć talen­tów, oto dru­gie pięć talen­tów zyska­łem ». Rzekł mu pan: «Dobrze, słu­go dobry i wier­ny! Byłeś wier­ny w rze­czach nie­wie­lu, nad wie­lo­ma cię posta­wię: wejdź do rado­ści twe­go pana!» Przy­szedł rów­nież i ten, któ­ry otrzy­mał dwa talen­ty, mówiąc: «Panie, prze­ka­za­łeś mi dwa talen­ty, oto dru­gie dwa talen­ty zyska­łem ».Rzekł mu pan: «Dobrze, słu­go dobry i wier­ny! Byłeś wier­ny w rze­czach nie­wie­lu, nad wie­lo­ma cię posta­wię: wejdź do rado­ści twe­go pana!» Przy­szedł i ten, któ­ry otrzy­mał jeden talent, i rzekł: «Panie, wie­dzia­łem, żeś jest czło­wiek twar­dy: chcesz żąć tam, gdzie nie posia­łeś, i zbie­rać tam, gdzieś nie roz­sy­pał. Bojąc się więc, posze­dłem i ukry­łem twój talent w zie­mi. Oto masz swo­ją wła­sność!» Odrzekł mu pan jego: «Słu­go zły i gnu­śny! Wie­dzia­łeś, że chcę żąć tam, gdzie nie posia­łem, i zbie­rać tam, gdziem nie roz­sy­pał. Powi­nie­neś więc był oddać moje pie­nią­dze ban­kie­rom, a ja po powro­cie był­bym z zyskiem ode­brał swo­ją wła­sność. Dla­te­go odbierz­cie mu ten talent, a daj­cie temu, któ­ry ma dzie­sięć talen­tów. Każ­de­mu bowiem, kto ma, będzie doda­ne, tak że nad­miar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabio­rą nawet to, co ma. A słu­gę nie­uży­tecz­ne­go wyrzuć­cie na zewnątrz – w ciem­no­ści! Tam będzie płacz i zgrzy­ta­nie zębów»”. Prze­ka­zał im swój mają­tek Przy­po­wieść o talen­tach jest meta­fo­rą. Przed­sta­wia w spo­sób obra­zo­wy miłość Boga do nas poprzez obda­ro­wa­nie nas talen­ta­mi. Przed­sta­wia rów­nież spo­sób, w jaki na tę miłość odpo­wia­da­my. Czło­wiek, któ­ry uda­je się w podróż, ozna­cza Boga. Słu­dzy – to my. Zauważ­my, w jaki spo­sób jeste­śmy przez Boga obda­ro­wa­ni. Czło­wiek z przy­po­wie­ści (Bóg) znał swo­je słu­gi; znał ich zdol­no­ści, zale­ty, wady. Wie­dział, ile może od każ­de­go wyma­gać. Dla­te­go od żad­ne­go ze swo­ich sług nie żąda wię­cej, niż był­by wsta­nie uczy­nić. Dla żad­ne­go ze sług opie­ko­wa­nie się talen­ta­mi nie prze­kra­cza jego moż­li­wo­ści. Z dru­giej stro­ny jest doce­nie­niem. Pan pra­gnie, by słu­dzy posłu­gi­wa­li się w peł­ni swo­imi zdol­no­ścia­mi. Talent, któ­ry powie­rzył pan swo­im słu­gom, miał olbrzy­mią war­tość. Był mia­rą wagi – ok. 42 kg zło­ta i sre­bra. Dary, któ­re otrzy­ma­li­śmy od Boga, prze­kra­cza­ją wszel­kie nasze pra­gnie­nia i ocze­ki­wa­nia. Popa­trz­my więc na sie­bie, na nasz świat, mój świat, a więc na to, co jest w zasię­gu nasze­go wło­da­rze­nia: moje życie, bli­skich ludzi, oso­by, któ­re odgry­wa­ją w naszym życiu waż­ną rolę, nasze dary, oso­bi­ste talen­ty i zdol­no­ści, osią­gnię­cia życio­we, posia­da­ne dobra mate­rial­ne, nasze śro­do­wi­sko itd. Wypisz sobie na kart­ce naj­więk­sze dary, jaki­mi cię Bóg obda­rzył w cią­gu two­je­go życia. Wypisz sobie rów­nież wszyst­kie swo­je talen­ty i zdol­no­ści. Czy masz świa­do­mość, że są to dary Boga? Czy też uwa­żasz je za wła­sność? Sądzisz, że ci się to wszyst­ko nale­ży? Zauważ dalej spo­sób, w jaki Bóg cię obda­ro­wu­je. Bóg roz­dzie­la dary, patrząc po ludz­ku, nie­spra­wie­dli­wie: jed­ne­mu daje pięć talen­tów, dru­gie­mu – dwa, trze­cie­mu – jeden. Dla­cze­go? Przede wszyst­kim: Bóg jest wol­ny. Tutaj przy­po­mi­na się frag­ment innej przy­po­wie­ści o pra­cow­ni­kach w win­ni­cy (zob. Mt 20, 1–16). Na zarzu­ty (pozor­nej) nie­spra­wie­dli­wo­ści, wła­ści­ciel win­ni­cy odpo­wia­da: „Czy mi nie wol­no uczy­nić ze swo­im, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?”. Spo­sób, w jaki Bóg roz­dzie­la talen­ty, zale­ży rów­nież od pla­nu, zadań, misji, jakie Bóg ma wobec każ­de­go z nas. Każ­dy z nas ma jedy­ną nie­po­wta­rzal­ną misję, od każ­de­go z nas Bóg ocze­ku­je cze­goś inne­go i dla­te­go każ­de­go obda­rza inny­mi dara­mi. Nasze talen­ty, zdol­no­ści, moż­li­wo­ści są spe­cy­ficz­ne, ale Bóg ocze­ku­je od nas tak­że róż­nych owo­ców, pro­por­cjo­nal­nych do otrzy­ma­nych darów. Zarów­no czło­wiek, któ­ry otrzy­mał pięć talen­tów i przy­niósł dru­gie pięć, jak i ten, któ­ry otrzy­mał dwa talen­ty, sły­szą jed­na­ko­wą pochwa­łę i obiet­ni­cę nagro­dy. I dla­te­go może­my być pew­ni, że czło­wiek obda­ro­wa­ny jed­nym talen­tem, gdy­by go wyko­rzy­stał, usły­szał­by podob­ne sło­wa. Tra­gizm czło­wie­ka, któ­ry otrzy­mał jeden talent, nie pole­ga na tym, że mniej otrzy­mał. Jego wina leży w obo­jęt­no­ści i bra­ku zain­te­re­so­wa­nia, w nie­do­ce­nia­niu Bożych darów, nie­umie­jęt­no­ści odczy­ta­nia Bożych ocze­ki­wań. Bóg ma wobec każ­de­go z nas plan i ocze­ki­wa­nia, nie­za­leż­nie od tego, ile talen­tów przy­pa­dło nam w udzia­le. Dla Boga nie jest istot­ne, ile talen­tów otrzy­ma­li­śmy. Bo prze­cież On sam je roz­dzie­la. Istot­ne jest nato­miast, jak się do nich usto­sun­ko­wa­li­śmy, czy wła­ści­wie je wyko­rzy­sta­li­śmy, czy potrak­to­wa­li­śmy na serio dary Boga i odpo­wie­dzie­li­śmy na Jego ocze­ki­wa­nia. Talent jest rodza­jem powier­nic­twa (obo­wiąz­ku w kró­le­stwie Boga). Przy­po­wieść o talen­tach mówi nam o tym, że jeśli słu­ży­my dobrze na powie­rzo­nym nam sta­no­wi­sku, będą nam dane waż­niej­sze obo­wiąz­ki. Jeśli nie słu­ży­my dobrze, nasza odpo­wie­dzial­ność osta­tecz­nie zosta­nie nam odję­ta. (zob. Mt 25, 14–30). W pismach świę­tych rów­nież powie­dzia­ne jest nam, że będzie­my sądze­ni według naszych czy­nów (zob. Mt 16, 27). Kie­dy roz­wi­ja­my i wyko­rzy­stu­je­my nasze talen­ty na rzecz innych ludzi, doko­nu­je­my dobrych czy­nów. Pan jest zado­wo­lo­ny, kie­dy mądrze korzy­sta­my z naszych talen­tów. Będzie nas bło­go­sła­wił, jeśli poprzez nasze talen­ty będzie­my przy­no­sić poży­tek innym ludziom i budo­wać Jego kró­le­stwo tu na zie­mi. Jed­nym z bło­go­sła­wieństw, jakie otrzy­mu­je­my, jest odczu­wa­nie rado­ści i miło­ści, kie­dy słu­ży­my naszym bra­ciom i sio­strom tu na zie­mi. Uczy­my się rów­nież pano­wa­nia nad sobą. Wszyst­ko to jest koniecz­ne, jeśli mamy być god­ni ponow­ne­go życia w obec­no­ści nasze­go Ojca Nie­bie­skie­go. Wszy­scy mamy róż­ne talen­ty i zdol­no­ści. Wszy­scy w naszej Wspól­no­cie Krwi Chry­stu­sa mamy szcze­gól­ne dary, talen­ty i zdol­no­ści dane nam przez nasze­go Ojca Nie­bie­skie­go. Kie­dy się naro­dzi­li­śmy, przy­nie­śli­śmy te dary, talen­ty i zdol­no­ści ze sobą. Pro­rok Moj­żesz był wiel­kim przy­wód­cą, ale potrze­bo­wał pomo­cy Aaro­na, swo­je­go bra­ta, żeby ten prze­ma­wiał za nie­go (zob. II Księ­ga Moj­że­szo­wa 4, 14–16). Nie­któ­rzy z nas są przy­wód­ca­mi, jak Moj­żesz, inni są dobry­mi mów­ca­mi – jak Aaron. Jed­ni potra­fią dobrze śpie­wać albo grać na jakimś instru­men­cie. Inni mogą być wyspor­to­wa­ni albo mogą mieć zdol­no­ści do prac ręcz­nych. Inne talen­ty, jakie może­my posia­dać, to zro­zu­mie­nie dla innych ludzi, cier­pli­wość, pogod­ny cha­rak­ter lub zdol­ność do naucza­nia, umie­jęt­ność słu­cha­nia, cie­płe­go uśmie­chu, zain­te­re­so­wa­nia indy­wi­du­al­ne­go, bez­in­te­re­sow­nej pomo­cy. W jaki spo­sób może­my roz­wi­jać nasze talen­ty we Wspól­no­cie? Naszym obo­wiąz­kiem jest roz­wi­ja­nie talen­tów otrzy­ma­nych od Boga. Cza­sa­mi myśli­my, że nie mamy wie­lu talen­tów lub że inni ludzie zosta­li bar­dziej pobło­go­sła­wie­ni zdol­no­ścia­mi niż my. Cza­sa­mi nie wyko­rzy­stu­je­my naszych talen­tów, ponie­waż boimy się poraż­ki lub kry­ty­ki innych ludzi. Nie powin­ni­śmy ukry­wać naszych talen­tów. Powin­ni­śmy wyko­rzy­sty­wać je. Wte­dy inni będą widzieć nasze dobre czy­ny i chwa­lić nasze­go Ojca Nie­bie­skie­go (zob. Mt 5, 16). Aby roz­wi­jać nasze talen­ty, musi­my przed­się­wziąć pew­ne kroki:

po pierw­sze, musi­my odkryć nasze talen­ty. Powin­ni­śmy oce­nić sie­bie, by zna­leźć nasze moc­ne stro­ny i uzdol­nie­nia. Może nam w tym pomóc nasza Wspól­no­ta, rodzi­na i przy­ja­cie­le. Powin­ni­śmy rów­nież pro­sić nasze­go Ojca w nie­bie o pomoc w roz­po­zna­niu naszych talentów;

po dru­gie, musi­my być goto­wi poświę­cać czas i wysi­łek na roz­wi­ja­nie talen­tu, na któ­rym nam zależy;

po trze­cie, musi­my mieć wia­rę w to, że nasz Ojciec Nie­bie­ski pomo­że nam i musi­my mieć wia­rę w siebie;

po czwar­te, musi­my zdo­być umie­jęt­no­ści, któ­re są nam potrzeb­ne, aby roz­wi­jać nasze talen­ty. Może­my to robić, cho­dząc na spo­tka­nia, pro­sząc przy­ja­ciół o naucza­nie nas lub czy­ta­jąc książki;

po pią­te, musi­my ćwi­czyć nasz talent. Roz­wi­ja­nie każ­de­go talen­tu wyma­ga wysił­ku i pra­cy. Osią­gnię­cie mistrzo­stwa w danym talen­cie musi być wypracowywane;

po szó­ste, musi­my dzie­lić się naszy­mi talen­ta­mi z inny­mi. Kie­dy wyko­rzy­stu­je­my nasze talen­ty, roz­wi­ja­my je (zob. Mt 25, 29). Wszyst­kie te kro­ki są łatwiej­sze, jeśli modli­my się i szu­ka­my pomo­cy Pana. On chce, żeby­śmy roz­wi­ja­li nasze talen­ty, a On nam w tym pomo­że. W jaki spo­sób może­my roz­wi­jać talen­ty pomi­mo naszych nie­do­sko­na­ło­ści? Ponie­waż jeste­śmy śmier­tel­ni i znaj­du­je­my się w upa­dłym sta­nie, mamy sła­bo­ści. Z pomo­cą Pana może­my poko­nać nasze sła­bo­ści i naszą upa­dłą natu­rę. Beetho­ven skom­po­no­wał swo­ją naj­lep­szą muzy­kę po tym, jak ogłuchł. Enoch prze­zwy­cię­żył swo­ją powol­ność w mowie i stał się wiel­kim nauczy­cie­lem (zob. Wj 6, 26–47). Nie­któ­rzy wiel­cy spor­tow­cy musie­li poko­nać swo­je ułom­no­ści, zanim uda­ło im się roz­wi­nąć swo­je talen­ty. Shel­ly Mann była tego przy­kła­dem. „W wie­ku pię­ciu lat zapa­dła na cho­ro­bę Heine­go-Medi­na. […] Rodzi­ce zabie­ra­li ją każ­de­go dnia na pły­wal­nię z nadzie­ją, że tam woda pomo­że jej w utrzy­ma­niu rąk w górze, w mia­rę jak ponow­nie sta­ra­ła się ich uży­wać. Kie­dy o wła­snych siłach mogła pod­nieść ramię ponad poziom wody pła­ka­ła z rado­ści. Potem jej celem było prze­pły­nię­cie base­nu wszerz, potem wzdłuż, a następ­nie kil­ka razy wzdłuż. Cią­gle pró­bo­wa­ła, pły­wa­ła, wytrzy­my­wa­ła, dzień po dniu, aż zdo­by­ła zło­ty medal [olim­pij­ski] za styl motyl­ko­wy – jeden z naj­trud­niej­szych sty­lów pły­wac­kich”
(Marvin J. Ash­ton, w: Con­fe­ren­ce Report, kwie­cień 1975). Heber J. Grant poko­nał wie­le swo­ich sła­bo­ści i obró­cił je w talen­ty. Jego mot­tem były te sło­wa: „To, co robi­my z wytrwa­ło­ścią, sta­je się dla nas łatwiej­sze, nie dla­te­go, że sama natu­ra tej rze­czy się zmie­nia, ale ponie­waż wzra­sta nasza moc czy­nie­nia jej”. Rów­nież dziec­ko nie cho­wa pre­zen­tu do sza­fy, ale go roz­pa­ko­wu­je. Swo­iście „pusz­cza go w obieg”. Przy­glą­da się, kon­tem­plu­je, cie­szy się z nie­go i nim żyje. „Talent życia” mie­ni się więc róż­ny­mi bar­wa­mi – jasny­mi i ciem­ny­mi. Trze­ba nam jed­nak sta­rać się, by w każ­dej sytu­acji życio­wej naszej Wspól­no­ty Krwi Chry­stu­sa roz­po­zna­wać jako nie­zmien­nie naj­cen­niej­szy dar. To zada­nie na całe życie. Oczy­wi­ście, przy fun­da­men­tal­nym zało­że­niu, ugrun­to­wa­nym w obja­wie­niu i wie­rze, że nasze oso­bo­we życie dopie­ro w wiecz­no­ści odsło­ni się w całym swo­im pięk­nie i bogac­twie. Przy­po­wie­ścią o talen­tach Bóg Ojciec chce nam uświa­do­mić jak bez­cen­nym darem jeste­śmy i jak olśnie­wa­ją­ce dobro – olśnie­wa­ją­cy talent mamy w sobie. Nie­ste­ty, z róż­nych przy­czyn nie jest to dla nas tak oczy­wi­ste i trud­no nam nie­raz dostrzec w sobie ów talent. Choć­by dla­te­go, że życie na zie­mi róż­nie sma­ku­je. Bywa słod­kie i wte­dy czu­je­my wiatr w żaglach. Bywa jed­nak i gorz­kie. Cza­sa­mi wręcz wyda­je nam się, że nie ma sen­su i wte­dy trud­no dostrzec w nim cud i dar. Jeśli zatem każ­dy czło­wiek otrzy­mu­je od Boga jeden talent i jeśli jeden talent to tak dużo szla­chet­ne­go krusz­cu, to nikt nie ma pra­wa twier­dzić, że dostał od Boga za mało albo mało w porów­na­niu z inny­mi. Pod­sta­wo­wy pro­blem czło­wie­ka nie pole­ga na tym, ile otrzy­mał talen­tów – jeden czy kil­ka – ale czy roz­po­znał war­tość owe­go jed­ne­go, nie­ja­ko pod­sta­wo­we­go talen­tu. Jeśli jest to tak­że nasz pro­blem, war­to odpo­wie­dzieć sobie w tym kon­tek­ście na kil­ka pod­sta­wo­wych pytań: Co dotąd czy­ni­łem z bez­cen­nym talen­tem swo­je­go życia? Co czy­nię z nim obec­nie? Jak przyj­mu­ję moje oso­bo­we ist­nie­nie? Czy cenię je, czy wręcz prze­ciw­nie? Co dzie­je się we mnie, gdy uświa­da­miam sobie ska­lę obda­ro­wa­nia ukry­tą w jed­nym talen­cie? Jakim jestem – ja, czło­wiek, oso­ba, we wspól­no­cie, w rodzi­nie? Jak czę­sto wzbie­ra w mym ser­cu radość bycia człon­kiem WSPÓLNOTY KRWI CHRYSTUSA? Czy doce­niam otrzy­ma­ne talen­ty – dro­go­cen­ne dary moje­go życia? Jak postrze­gam dary życia moich bliź­nich we Wspól­no­cie? Jakie znasz przy­kła­dy ludzi, któ­rych talen­ty zosta­ły pomno­żo­ne dla­te­go, że mądrze z nich korzy­sta­li? Zasta­nów­my się, co robisz ze swo­im spe­cy­ficz­ny talen­tem otrzy­ma­nym od Boga. Czy je odkry­wasz, roz­wi­jasz? Cie­szysz się nimi, dzię­ku­jesz za nie Bogu? W wie­czor­nej modli­twie poproś o umie­jęt­ność roz­wi­ja­nia swo­ich talen­tów i dzie­le­nia się nimi.


Lucy­na Witek



Gru­dzień

ŚWIADCZYĆ PRZYKŁADEM ŻYCIA.

Jako chrze­ści­ja­nie, jeste­śmy zapro­sze­ni przez Chry­stu­sa, aby być Jego świad­ka­mi w świe­cie. W Piśmie Świę­tym znaj­dzie­my wie­le frag­men­tów o tym mówią­cych. Oto jeden z nich: „(…) ale gdy Duch Świę­ty zstą­pi na was, otrzy­ma­cie Jego moc i będzie­cie moimi świad­ka­mi w Jero­zo­li­mie i w całej Judei, i w Sama­rii, i aż po krań­ce zie­mi” (Dz 1, 8). Kolej­ny frag­ment: „Wy jeste­ście świa­tłem świa­ta, nie może się ukryć mia­sto poło­żo­ne na górze. Nie zapa­la się też świa­tła i nie sta­wia pod kor­cem, ale na świecz­ni­ku, aby świe­ci­ło wszyst­kim, któ­rzy są w domu. Tak niech świe­ci wasze świa­tło przed ludź­mi, aby widzie­li wasze dobre uczyn­ki i chwa­li­li Ojca wasze­go, któ­ry jest w nie­bie” (Mt 5, 14–16). Czy­li Jezus mówi: „aby widzie­li wasze życie”. Mamy świad­czyć życiem. Ma nas być widać i inni mają, widząc nas, „chwa­lić Ojca nasze­go, któ­ry jest w nie­bie”. Dla­cze­go przy­kład życia jest tak waż­ny? Jest takie łaciń­skie przy­sło­wie: „Sło­wa uczą, przy­kła­dy pocią­ga­ją”. Papież Paweł VI w adhor­ta­cji „Evan­ge­lii Nun­tian­di” zawarł zna­mien­ne sło­wa: „Czło­wiek naszych cza­sów chęt­niej słu­cha świad­ków, ani­że­li nauczy­cie­li, a jeśli słu­cha nauczy­cie­li, to dla­te­go, że są świad­ka­mi”. Jeden z księ­ży opo­wia­dał na kaza­niu, że przy­szła do nie­go pew­na kobie­ta i spy­ta­ła: „Pro­szę księ­dza, jak mam kazać wnu­kom, żeby cho­dzi­li do kościo­ła?”. Zabaw­na była jego odpo­wiedź: „Nie kazać, ale po-kazać!”. I mówił dalej: „Jeśli osioł nie chce pić, co zro­bić, żeby pił? Trze­ba przy­pro­wa­dzić dru­gie­go osła, któ­ry pije, i tam­ten też zacznie pić”. No wła­śnie! Trze­ba wła­snym życiem poka­zać, że chrze­ści­jań­stwo jest atrak­cyj­ne, że Bóg jest miło­ścią. Papież Fran­ci­szek powie­dział nie­daw­no: „Trze­ba o Bogu mówić życiem. Boję się ludzi, któ­rzy dużo mówią, a mało robią… bo Boga moż­na prze­ka­zać tyl­ko przy­kła­dem życia”. Dla­te­go Jezus wysy­łał apo­sto­łów po dwóch, aby wła­snym życiem pomię­dzy nimi uka­zy­wa­li miłość Boga. Tak jak Jezus doświad­czył miło­ści w rela­cji do Ojca, tak teraz prze­ka­zy­wał to doświad­cze­nie swo­im apo­sto­łom. Pew­na oso­ba cho­ra na raka wyzna­ła kapła­no­wi: „Lubię księ­dza słu­chać, budzi ksiądz we mnie myśli o Bogu. Ale kie­dy Sio­stra Pas­ca­le pie­lę­gnu­je mnie, wte­dy czu­ję, że Bóg mnie kocha” (Andre­Sa­ve, Homi­lie nie­dziel­ne, 1999). Mamy świad­czyć o Bogu miło­ścią wza­jem­ną w naszych wspól­no­tach. W pier­wot­nym Koście­le mówio­no o chrze­ści­ja­nach: „Patrz­cie, jak oni się miłu­ją”. To było i jest pocią­ga­ją­ce dla innych. Bo w grun­cie rze­czy, w głę­bi ser­ca każ­dy czło­wiek tęsk­ni za miło­ścią, któ­rej nie jest w sta­nie się oprzeć. I nie ma zna­cze­nia, wie­rzą­cy czy nie­wie­rzą­cy. Tak napraw­dę to miłość pocią­ga ludzi, nic inne­go. To z miło­ści osta­tecz­nie czło­wiek potra­fi się poświę­cić dla dru­gie­go, oddać za nie­go życie. To nie pie­niądz rzą­dzi świa­tem, lecz miłość. „Jam zwy­cię­żył świat” – mówi Jezus Miłość. Wie­my, jak waż­ny jest przy­kład rodzi­ców wobec dzie­ci. Moż­na mówić dzie­ciom jak mają postę­po­wać, to jed­nak przy­kład życia rodzi­ców osta­tecz­nie wpły­nie na ich póź­niej­szy roz­wój i decy­zje życio­we. Św. Jan Paweł II wspo­mi­na o swo­im ojcu, jak czę­sto widział go klę­czą­ce­go na modli­twie… Podob­nie ma się spra­wa w rela­cji nauczy­ciel-uczeń. Jeśli jest roz­dź­więk mię­dzy sło­wa­mi a czy­na­mi, prze­kaz jest o wie­le słab­szy. Tak­że Jezus czę­sto wypo­mi­nał fary­ze­uszom fałsz i obłu­dę. Zarzu­cał im, że „nakła­da­ją na ludzi cię­ża­ry wiel­kie i nie do unie­sie­nia, a sami pal­cem ruszyć ich nie chcą” (Mt 23, 4). Jeśli chce­my, by nasze apo­stol­stwo było owoc­ne, sto­suj­my zna­ną zasa­dę misyj­ną: „Nie mówić o Bogu, dopó­ki nie pyta­ją, ale żyć tak, aby pyta­li”. Bo my chęt­nie byśmy poucza­li innych, ale czy sami to, co mówi­my, sto­su­je­my w swo­im życiu? Jeże­li mówi­my o świa­dec­twie życia, to rozu­mie­my, że mamy świad­czyć o Bogu, o war­to­ściach nie­prze­mi­ja­ją­cych, uni­wer­sal­nych, o dobru, o miło­ści, o tym, co pięk­ne, szla­chet­ne, co budu­je, co wycho­wu­je do posta­wy bez­in­te­re­sow­no­ści, rato­wa­nia, umac­nia­nia w wie­rze, nadziei i miło­ści chrze­ści­jań­skiej. Jeże­li czło­wiek tego nie posia­da, to będzie gło­sił, ale tyl­ko sie­bie. Albo będzie uda­wał, co nazy­wa­my fał­szem. Pięk­nie o isto­cie dawa­nia świa­dec­twa swo­im życiem mówi św. Paweł w Hym­nie o miło­ści: „Choć­bym mówił języ­ka­mi ludzi i anio­łów, a miło­ści bym nie miał, stał­bym się jak miedź brzę­czą­ca albo cym­bał brzmią­cy…. był­bym niczym” (1 Kor 13, 1–2). Mamy gło­sić sło­wem i przy­kła­dem życia, ale z miło­ścią – nie puste, wyuczo­ne na pamięć sło­wa, któ­re upa­da­ją na zie­mię, bez owo­cu. Mamy gło­sić z poko­rą: „nie w mądro­ści sło­wa” (1 Kor, 1, 17), lecz w mocy Ducha Świę­te­go. Mamy gło­sić z namasz­cze­niem albo w ogó­le nie gło­sić, „by nie niwe­czyć Chry­stu­so­we­go krzy­ża” (1 Kor 1, 17), by nie niwe­czyć Ewan­ge­lii. Jeden z misjo­na­rzy w Afry­ce przez sie­dem lat budo­wał stud­nie, poma­gał miesz­kań­com wio­ski, miesz­kał w lepian­ce, a dopie­ro po sied­miu latach zaczął nauczać… Jezus przez trzy­dzie­ści lat „pozo­sta­wał w ukry­ciu”, a dopie­ro póź­niej zaczął gło­sić Ewan­ge­lię. Mamy być wia­ry­god­ny­mi świad­ka­mi Ewan­ge­lii. Ucznio­wie gło­si­li Chry­stu­sa, bo byli Jego świad­ka­mi, widzie­li Go zmar­twych­wsta­łe­go. Czy spo­tka­łem się w swo­im życiu oso­bi­ście z Chry­stu­sem, czy tyl­ko inni powie­dzie­li mi o Nim? Czy spo­tka­łem Go oso­bi­ście w sakra­men­tach świę­tych, w Sło­wie Bożym, w swo­im wła­snym ser­cu? Czy usły­sza­łem choć raz w życiu ten nie­po­wta­rzal­ny, słod­ki, pełen czu­ło­ści głos Boga? Kto choć raz spo­tkał Jezu­sa, nie może pozo­stać już taki sam. Spo­tka­nie z Jezu­sem prze­mie­nia. I wła­śnie to mam gło­sić. Moje spo­tka­nie z Chry­stu­sem. Mam świad­czyć o Nim. Mam gło­sić nie sie­bie, ale Jego. Ktoś kie­dyś powie­dział: „Two­je życie może być jedy­ną Biblią, któ­rą ktoś prze­czy­ta”. Dla­te­go tak waż­ne jest nasze świa­dec­two życia w codzien­no­ści, tam, gdzie żyje­my. Od naszej posta­wy zale­ży, jaki obraz Boga przed­sta­wia­my tym, któ­rzy na nas patrzą. Kocha­ją­cy Ojciec czy bez­dusz­ny Stwo­rzy­ciel. Co jesz­cze może nam pomóc, by świad­czyć przy­kła­dem życia?
– to sta­ra­nie się o życie w praw­dzie, być wol­nym od uda­wa­nia;
– to sta­ra­nie się o auten­tycz­ność, wia­ry­god­ność;
– mówić, jeśli trze­ba, to, co prze­my­śla­ne, prze­mo­dlo­ne, co przy­no­si poży­tek;
– dzie­lić się tym, co sam prze­ży­łem, wła­snym doświad­cze­niem, nie tyl­ko tym, co prze­czy­ta­łem;
– trze­ba sta­rać się o nie­ustan­ne dąże­nie do świę­to­ści, do pozna­wa­nia coraz bar­dziej same­go sie­bie, odkry­wa­nie swo­jej nie­po­wta­rzal­no­ści, swo­ich talen­tów od Boga, bo one są praw­dzi­we.

ks. Igna­cy Jaku­biak CPPS



Sty­czeń

IDŹCIE JESTEŚCIE POSŁANI.

A gdy nad­szedł wie­czór, rzekł wła­ści­ciel win­ni­cy do swe­go rząd­cy: «Zwo­łaj robot­ni­ków i wypłać im należ­ność, począw­szy od ostat­nich aż do pierw­szych!» Przy­szli naję­ci oko­ło jede­na­stej godzi­ny i otrzy­ma­li po dena­rze. Gdy więc przy­szli pierw­si, myśle­li, że wię­cej dosta­ną; lecz i oni otrzy­ma­li po dena­rze. Wziąw­szy go, szem­ra­li prze­ciw gospo­da­rzo­wi, mówiąc: « Ci ostat­ni jed­ną godzi­nę pra­co­wa­li, a zrów­na­łeś ich z nami, któ­rzy­śmy zno­si­li cię­żar dnia i spie­ko­ty ». Na to odrzekł jed­ne­mu z nich: « Przy­ja­cie­lu, nie czy­nię ci krzyw­dy; czy nie o dena­ra umó­wi­łeś się ze mną? (…) Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?” » (Mt 20, 8–15). Przy­po­wieść o robot­ni­kach w win­ni­cy (Mt 20, 1–16) obra­zu­je nie­zwy­kle trud­ną do poję­cia Boską spra­wie­dli­wość. Win­ni­ca jest ale­go­rią kró­le­stwa nie­bie­skie­go. Stwór­ca nie dzie­li ludzi na lep­szych i gor­szych, tych, któ­rym nale­ży się wię­cej lub mniej. Wszyst­kim daje po rów­no – wszyst­kim daje zba­wie­nie. Stwór­ca chce dla każ­de­go dobrze i nie pozwo­li na to, aby kto­kol­wiek ucier­piał przez jego decy­zje. Tak samo tyl­ko On ma pra­wo sądzić każ­de­go czło­wie­ka i decy­do­wać o tym, co jest dobre, a co złe, co spra­wie­dli­we, a co nie­spra­wie­dli­we. To Bóg usta­la zasa­dy, ponie­waż to do Nie­go nale­ży kró­le­stwo nie­bie­skie. Dla­te­go też to On wybie­rze kolej­ność sądze­nia na sądzie osta­tecz­nym, gdzie „ostat­ni będą pierw­szy­mi, a pierw­si ostat­ni­mi”, zupeł­nie tak jak robot­ni­cy, któ­rzy sta­wi­li się po wypła­tę w odwrot­nej kolej­no­ści niż byli zatrud­nia­ni. Dla­te­go przyj­muj­my z rąk zarząd­cy Kościo­ła, Jezu­sa Chry­stu­sa, wszel­kie bło­go­sła­wień­stwa i dary, będąc wdzięcz­ny­mi, że Bóg jest dobry i daje nam moż­li­wość pra­cy w Jego win­ni­cy jako apo­sto­łom lub posła­nym (wysłan­ni­kom). Jezus, posy­ła­jąc apo­sto­łów, nauczał ich co, jak i kie­dy mają czy­nić, a cze­go nie powin­ni robić. Według Ewan­ge­lii św. Łuka­sza, Jezus posy­ła dwu­na­stu uczniów – wypo­sa­żo­nych w „moc i wła­dzę nad wszyst­ki­mi zły­mi ducha­mi oraz wła­dzę lecze­nia cho­rób”, „aby gło­si­li kró­le­stwo Boże i uzdra­wia­li cho­rych” (zob. Łk 9, 1–2). „Tych to Dwu­na­stu wysłał Jezus, dając im nastę­pu­ją­ce wska­za­nia: «Nie idź­cie do pogan i nie wstę­puj­cie do żad­ne­go mia­sta sama­ry­tań­skie­go! Idź­cie raczej do owiec, któ­re pogi­nę­ły z domu Izra­ela. Idź­cie i gło­ście: „Bli­skie już jest kró­le­stwo nie­bie­skie”. Uzdra­wiaj­cie cho­rych, wskrze­szaj­cie umar­łych, oczysz­czaj­cie trę­do­wa­tych, wypę­dzaj­cie złe duchy! Dar­mo otrzy­ma­li­ście, dar­mo dawaj­cie! Nie zdo­by­waj­cie zło­ta ani sre­bra, ani mie­dzi do swych trzo­sów. Nie bierz­cie na dro­gę tor­by ani dwóch sukien, ani san­da­łów, ani laski!»” (Mt 10, 5–10). Jako posłań­ców Jezus wyzna­czył jesz­cze innych sie­dem­dzie­się­ciu dwóch uczniów i wysłał ich po dwóch przed sobą do każ­de­go mia­sta i miej­sco­wo­ści, dokąd sam przyjść zamie­rzał. Powie­dział też: „Żni­wo wpraw­dzie wiel­kie, ale robot­ni­ków mało; pro­ście więc Pana żni­wa, żeby wypra­wił robot­ni­ków na swo­je żni­wo. Idź­cie, oto was posy­łam jak owce mię­dzy wil­ki” (Łk 10, 2–3). Kie­dy porów­nu­je­my oby­dwa tek­sty, usta­la­my, że podob­ny jest cel posła­nia: gło­sze­nie kró­le­stwa i uzdra­wia­nie cho­rych, wska­zu­ją one na uni­wer­sa­lizm misji uczniów, są oni posła­ni do wszyst­kich naro­dów, do całej ludz­ko­ści, ale też do owiec, któ­re pogi­nę­ły z domu Izra­ela (por. Mt 10, 5–6).A Jezus zno­wu rzekł do nich: «Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i J a was posy­łam». Od uczniów i Toma­sza uczy­my się, że wia­ra jest łaską, jest spo­tka­niem, posła­niem, by świad­czyć o Jezu­sie. Na zakoń­cze­nie Mszy Świę­tej kapłan mówi w imie­niu Chry­stu­sa „Idź­my w poko­ju Chry­stu­sa”, pod­kre­śla­jąc w ten spo­sób, że mamy pójść i reali­zo­wać to, co zosta­ło roz­po­czę­te w litur­gii Mszy Świę­tej, reali­zo­wać Sło­wa Jezu­sa: „Idź­cie na cały świat i gło­ście Ewan­ge­lię wszel­kie­mu stwo­rze­niu!” (Mk 16, 15). Odna­wia­jąc i pogłę­bia­jąc zada­nie misyj­ne każ­de­go ochrzczo­ne­go – idź i bądź apo­sto­łem, misjo­na­rzem, idź i daj pokój Chry­stu­sa innym. Jezus posy­ła wybra­nych uczniów w swo­im imie­niu tam, gdzie sam zamie­rza przyjść, a zada­niem ucznia jest odpo­wie­dzieć na wezwa­nie Pana i uto­ro­wać Mu dro­gę. Na mocy powszech­ne­go apo­stol­stwa te sło­wa doty­czą tak­że nas. Win­cen­ty Pal­lot­ti mówił, że każ­dy na mocy chrztu jest powo­ła­ny do apo­stol­stwa. Każ­dy może apo­sto­ło­wać w taki spo­sób, na jaki pozwa­la mu sytu­acja życio­wa. To była jego idea powszech­ne­go apo­stol­stwa. Mawiał czę­sto: „Miłość Chry­stu­sa przy­na­gla nas”. Uczeń posła­ny przez Jezu­sa to czło­wiek poko­ju, poko­ry i pro­sto­ty, to ten, kto dar­mo dzie­li miłość, któ­rą dar­mo otrzy­mał, to ten, któ­ry wal­czy o zba­wie­nie dusz. Nie ma cza­su, by cze­kać na potem, na wyjąt­ko­wy znak. Teraz jest naj­wyż­szy czas. Trze­ba iść do tych, któ­rzy są bli­sko cie­bie, im gło­sić Ewan­ge­lię, ich kochać, ich zapra­szać, by zoba­czy­li, jak dobry jest Bóg. Idź­cie do tych, któ­rzy są waszy­mi brać­mi i sio­stra­mi. Każ­dy z nas ma wśród bli­skich, zna­jo­mych takich, któ­rzy mają nie­szczę­ście zwąt­pić, doświad­czyć nie­wia­ry, bólu, któ­ry pro­wa­dzi do zwąt­pie­nia. Pan Jezus do nas mówi „Ja cie­bie tam posy­łam”. Otocz­my modli­twą tych, któ­rzy świa­do­mie lub nie­świa­do­mie mówią, że Bóg jest im nie­po­trzeb­ny. Módl­my się za tych naszych bra­ci i sio­stry, któ­rzy zwąt­pi­li, mów­my im o naszym świa­dec­twie, o Bogu, o Jego miło­ści, o naszym nawró­ce­niu, o uzdro­wie­niu, któ­re Bóg daje nam, nie w dale­kich kra­jach, ale – jak mówił św. Kasper del Bufa­lo – w naszych domach, u naszych bli­skich, w naszej para­fii. Dzię­kuj­my za łaskę wia­ry, dzię­kuj­my, że Bóg pozwa­la nam być tak bli­sko sie­bie. Mów­my im: „Idź­cie i wy do mojej win­ni­cy” (Mt 20, 4). Bóg jest w naszych gestach, w sto­sun­ku do dru­gie­go czło­wie­ka. Nale­ży się tyl­ko rozej­rzeć, by zauwa­żyć tych, któ­rzy są zagu­bie­ni, któ­rzy pra­gną, mają nadzie­ję, pomóc im zro­zu­mieć, wycią­gnąć do nich rękę. Musi­my odpo­wie­dzieć Jezu­so­wi na Jego posła­nie – pozna­wać to, co powie­dział, i to reali­zo­wać wokół sie­bie. Bądź­my czci­cie­la­mi, któ­rzy poma­ga­ją ludziom zro­zu­mieć isto­tę życia Sło­wem Życia. Wszy­scy jeste­śmy powo­ła­ni i posła­ni, ale u sie­bie jest naj­trud­niej. Wokół nas jest takich wie­le, tam jest nasza misja. Zacznij odkry­wać w ludziach znę­ka­nych i porzu­co­nych zia­ren­ko wia­ry i przy­pro­wa­dzać ich do Boga. Pan potrze­bu­je two­jej wia­ry, two­je­go świa­dec­twa. Jezus potrze­bu­je pomoc­ni­ków, potrze­bu­je tych, któ­rzy w Jego imie­niu i Jego mocą będą wpro­wa­dzać na ten świat rze­czy­wi­stość kró­le­stwa Boże­go. Jezus powo­łu­je każ­de­go po imie­niu, a więc posy­ła na misje kon­kret­nych ludzi, któ­rych sam wybie­ra, obda­rza ich róż­ny­mi talen­ta­mi oraz łaską, i któ­rym daje swo­ją wła­dzę. Owi posła­ni mają naśla­do­wać Jezu­sa w Jego dzia­łal­no­ści, misji, mają być prze­dłu­że­niem tego, co On roz­po­czął na tym świe­cie. Mają być prze­dłu­że­niem Jego rąk i nóg – iść tam, gdzie inni nie mogą lub nie chcą, mają rów­nież dzie­lić się dar­mo i z hoj­no­ścią tym, co otrzy­ma­li – oso­bi­sty­mi dara­mi i cha­ry­zma­ta­mi, mocą i mądro­ścią, miło­ścią i nadzie­ją, rado­ścią i poko­jem. (1 Kor 12, 4–10; Ef 4, 11). Jako człon­ko­wie Wspól­no­ty Krwi Chry­stu­sa „Jeste­śmy posła­mi Boga” (2 Kor 5, 20), On nas wybrał, aby­śmy szli i owoc przy­no­si­li (J 15, 16). Bądź­my goto­wi pójść tam, gdzie nas popro­wa­dzi, pokaż­my, że żyje­my zgod­nie z Ewan­ge­lią. Nie­waż­ne, jaką rolę peł­ni­my w spo­łe­czeń­stwie, jeste­śmy posła­ni, by robić, by sze­rzyć orę­dzie Ewan­ge­lii, by bro­nić moral­no­ści rodzi­ny, prze­ciw­sta­wiać się współ­cze­snej wizji świa­ta opar­tej na rela­ty­wi­zmie i seku­la­ry­zmie, słu­żyć pogłę­bia­niu wia­ry i jej obro­ny. Sło­wo Życia posy­ła mnie do ludzi, do człon­ków WKC, sąsia­dów, kole­ża­nek i kole­gów z pra­cy, zna­jo­mych. Sta­ram się żyć tak, by wypeł­niać prze­sła­nie, jakie wyni­ka z tre­ści Sło­wa Boże­go. Sło­wo Boże nas posy­ła, byśmy „Każ­dy dzień wyzy­ski­wa­li na zbie­ra­nie uczyn­ków drob­nych” (ks. Alek­san­der Zien­kie­wicz, rek­tor semi­na­rium we Wro­cła­wiu). Każ­dy jest powo­ła­ny do bycia świę­tym, ale było­by szko­da, gdy­by świę­tość uwa­ża­na była jedy­nie za ozdo­bę w doświad­cze­niu reli­gij­nym czło­wie­ka. Dro­ga do świę­to­ści wyma­ga daru od sie­bie i z sie­bie. To, że jestem ani­ma­to­rem, to nie jest moja win­ni­ca na zawsze, to Boża win­ni­ca, a ja jestem tyl­ko prze­ka­zi­cie­lem inten­cji Boga. Tam jest moja win­ni­ca, gdzie Bóg mnie pośle. Dróg świę­to­ści odpo­wied­nich dla każ­de­go jest wie­le, jedy­nych i nie­po­wta­rzal­nych, bo wpro­wa­dza­ją je w życie ludzie róż­ni, wyjąt­ko­wi i nie­po­wta­rzal­ni. Chrze­ści­ja­nin musi odważ­nie przy­jąć tę odpo­wie­dzial­ność i przejść od wezwa­nia do wiel­ko­dusz­nej odpo­wie­dzi. Nie musi­my być dosko­na­li, ale słu­żyć tym, co mamy i tak, jak potra­fi­my naj­le­piej. Św. Kasper del Bufa­lo w jed­nym ze swo­ich kazań mówił: „Dosko­na­łość pole­ga nie na doko­ny­wa­niu wiel­kich rze­czy, lecz na dokład­nym wypeł­nia­niu woli Bożej. Musi­my iść każ­dą dro­gą, jaką z miło­ści wybrał nam Bóg. Będzie ona może pro­sta lub kamie­ni­sta, sucha albo w bło­cie. Jeśli wszyst­kie codzien­ne zaję­cia speł­ni­my dobrze, to postę­pu­je­my naprzód i zasłu­gu­je­my, aby otrzy­mać więk­sze łaski. Szcze­gól­ną pomoc otrzy­mu­je­my wte­dy, jeśli każ­de zada­nie speł­nia­my tak dosko­na­le, jak byśmy nic inne­go nie mie­li do wyko­na­nia. Powin­ni­śmy zawsze pamię­tać, że Bóg jest obec­ny. On jest nam bli­ski jako Pan i jako Ojciec, któ­ry nas kocha”. „Dziś świat potrze­bu­je naszej peł­nej wia­ry, dzię­ki któ­rej może­my czy­nić wiel­kie rze­czy i zdu­mie­wa­ją­ce cuda” (ks. Dolin­do-Ruoto­lo). Nawet kie­dy nasza pra­ca wyda­je się nam nie­po­trzeb­na i nie­uży­tecz­na, przy­po­mnij­my sobie, jak apo­sto­ło­wie całą noc łowi­li ryby i nicze­go nie zło­wi­li. Ale roz­pacz nie­po­trzeb­nej pra­cy i ich bez­sen­na noc zakoń­czy­ła się cudem (J 21, 1–6). Nie pod­da­waj­my się. Wia­rą nale­ży się dzie­lić. Jezus potrze­bu­je nas, byśmy świad­czy­li swo­im życiem wszę­dzie tam, gdzie cier­pi czło­wiek, by mu pomóc budo­wać wia­rę w jed­no­ści i poko­rze. Bóg nie sta­wia przed nami zadań ponad nasze siły, to on spra­wia, że nie­moż­li­we sta­je się moż­li­we. Posy­ła nas do tych, któ­rzy pra­gną odna­leźć głęb­szy sens życia, czu­ją się nie­szczę­śli­wi, któ­rzy zeszli z obra­nej nie­gdyś dro­gi, do tych, któ­rzy czu­ją się zagu­bie­ni w życiu i klu­czą krę­tą ścież­ką. Przy­go­to­wu­jąc mate­ria­ły do napi­sa­nia tema­tu, zna­la­złam pla­kat zro­bio­ny przez jed­ną z sióstr na sku­pie­niu WKC, na któ­rym jest napi­sa­ne :
Zatrud­nię od zaraz!
Budow­ni­czych – poko­ju!
Burzy­cie­li – smut­ku!
Roz­no­si­cie­li – rado­ści!
Siew­ców – dobro­ci!
Apo­sto­łów – miło­ści!
Świad­ków – wia­ry!
Poszu­ki­wa­czy – jed­no­ści!
Miej­sce pra­cy – cały świat


Pła­cę życiem wiecz­nym
Jezus z Nazaretu


Pomy­śla­łam, że wstę­pu­jąc do Wspól­no­ty Krwi Chry­stu­sa, to Bóg mnie wybrał, bym tak wła­śnie czy­ni­ła. Posta­wił przede mną zada­nia, któ­re mogłam wyko­nać. Sta­ram się odpo­wie­dzieć Bogu, jak w pie­śni: „Jeże­li to Twój głos, mój Boże, Jeśli to do mnie wołasz dono­śnie, bym szedł, Jeśli to na mnie cze­ka­ją łany zbo­ża, Oto jestem, poślij mnie. Do ludzi obo­jęt­nych, na pra­cę bez nagro­dy, Oto jestem, poślij mnie. Do ludzi obo­jęt­nych, na pra­cę bez nagro­dy, Oto jestem, poślij mnie. Przy­wra­cać zdro­wie cho­rym, dać świa­tło nie­wi­do­mym, Oto jestem, poślij mnie. Jak owce mię­dzy wil­ki, na war­tę z Panem świa­ta, Oto jestem, poślij mnie. Na żni­wo Two­jej łaski, by plo­ny zebrać spo­re, Oto jestem, poślij mnie. Nieść Cie­bie wszyst­kim ludziom, czy w porę, czy nie w porę, Oto jestem, poślij mnie. Gło­sić po całej zie­mi dobrej nowi­ny sło­wo Żeś zmar­twych­wstał – poślij mnie”. Każ­dy, kto otwo­rzy się na naukę Jezu­sa i przyj­mie Go, otrzy­mu­je w pre­zen­cie wiel­ki skarb – Boże kró­le­stwo. Wte­dy Jezus sam przy­cho­dzi do nie­go, aby u nie­go prze­by­wać, aby doko­nać cudu nawró­ce­nia, uzdro­wie­nia, odno­wie­nia całej jego egzy­sten­cji, wszyst­ko uczy­nić nowym. Na ile otwo­rzy­my się na łaskę, na gło­szo­ne Sło­wo, tyle otrzy­ma­my. Jezus, poprzez przy­kła­dy w Piśmie Świę­tym, chce dać nam wszyst­ko, wszyst­ko, co przy­czy­ni się do wzro­stu Jego kró­le­stwa w nas i poprzez nas. Miej­my odwa­gę uczniów Jezu­sa. Jezus poszu­ku­je wśród ludzi tych, któ­rzy będą gło­sić i żyć Jego Sło­wem, któ­re ma nas zba­wić. Poszu­ki­wa­ny sta­je się inny i pra­gnie prze­mia­ny, wol­no­ści od grze­chu, któ­ra uwal­nia z wię­zów i prze­zwy­cię­ża przy­czy­ny. Kon­sty­tu­cja sobo­ro­wa „Gau­dium et spes” sta­no­wi doku­ment wyja­śnia­ją­cy misję posłu­gi­wa­nia w świe­cie. Według niej oso­ba świec­ka peł­ni misję


a) kapłań­ską (KK 34, 11) – daje świa­dec­two poprzez życie będą­ce ofia­rą dla Boga i bra­ci;
b) pro­roc­ką (KK 35, 12) – poprzez świa­dec­two wia­ry w struk­tu­rach życia świec­kie­go, zwłasz­cza w mał­żeń­stwie i rodzi­nie;
c) kró­lew­ską (KK 36) – poprzez swo­je zaan­ga­żo­wa­nie w sze­rze­nie kró­le­stwa Bożego.


Może i dziś Jezus puka do two­je­go ser­ca, sta­wia ci na dro­dze uczniów? Każe szu­kać tego, cze­go nam potrze­ba w dzi­siej­szym życiu ducho­wym? Kościół musi mieć takich ludzi, któ­rzy dotrą do serc osób wro­go nasta­wio­nych. Wyda­je się, że Kościół ści­ga się w ten spo­sób ze świa­tem, by pośród roz­ma­itych pesy­mi­stycz­nych wizji dać nadzie­ję. Cza­sy współ­cze­sne ser­wu­ją nam mnó­stwo prze­mian spo­łecz­nych, skraj­nych postaw, podzia­łów wśród ludzi. Tego nie moż­na zatrzy­mać. Ludzie wie­rzą­cy mają misję, aby trosz­czyć się o wspól­no­tę Kościo­ła i każ­dy może to czy­nić, dając przy­kład życia wia­rą. Nawet pro­sty znak krzy­ża przed posił­kiem czy na uli­cy w pobli­żu kościo­ła może być nie­na­chal­nym świa­dec­twem, któ­re­go nie spo­sób zagłuszyć. 

Panie żni­wa, wypraw robot­ni­ków na swo­je żni­wo, a tych, któ­rych wybie­rzesz i wypra­wisz, umoc­nij, by szli odważ­nie, boga­ci w Two­je Sło­wo, a nie w ludz­kie środ­ki; wiel­ko­dusz­ni i ofiar­ni nawet wobec tych, któ­rzy nie będą chcie­li ich słu­chać, odważ­ni nawet w kon­fron­ta­cji, w któ­rej po ludz­ku nie mają szans. Jak owce – na wzór jedy­ne­go Baranka.


Tere­sa Kujawska



Luty

JAK BYĆ PRZEDŁUŻENIEM RĄK I NÓG JEZUSA.

Po II woj­nie świa­to­wej ame­ry­kań­scy żoł­nie­rze poma­ga­li w pew­nej nie­miec­kiej wio­sce usu­wać gru­zy roz­bi­tych domów. Przy­szli tak­że do kościo­ła. Kie­dy dopro­wa­dzi­li go do porząd­ku, poskła­da­li rów­nież kawał­ki roz­bi­tej figu­ry Chry­stu­sa i posta­wi­li ją na ołta­rzu. Była jak nowa. Nie mia­ła jed­nak rąk… Nie mogli ich odna­leźć w gru­zach. Wte­dy ktoś umie­ścił przy nogach Zba­wi­cie­la tablicz­kę z napi­sem: „Nie mam innych rąk, oprócz waszych”. Gdzie te ręce czci­cie­li Krwi Chry­stu­sa mają poma­gać? W jaki spo­sób mają być ręka­mi Chry­stu­sa? Nasz Pan Jezus Chry­stus wer­bo­wał sobie zwo­len­ni­ków w dziw­ny spo­sób, jak nikt inny na świe­cie. Mówił: „Jeśli kto chce iść za Mną niech się zaprze same­go sie­bie, niech weź­mie krzyż swój i niech Mnie naśla­du­je” (Mt 16, 24); „Pójdź­cie za Mną, a spra­wię, że się sta­nie­cie ryba­ka­mi ludzi” (Mk 16, 24). Moż­na by rzec, iż jest to wezwa­nie tyl­ko dla wybra­nych, powo­ła­nych do kon­kret­nej służ­by Bogu w Koście­le. Taka inter­pre­ta­cja tych ewan­ge­licz­nych wezwań jest błę­dem. Peda­go­gia Jezu­sa nie­ustan­nie nas zaska­ku­je. Sło­wa­mi: „Pójdź­cie za Mną, a spra­wię, że się sta­nie­cie ryba­ka­mi ludzi”, Jezus zachę­ca nas do tego, aby­śmy sta­li się prze­dłu­że­niem Jego rąk i nóg; aby­śmy mówiąc: „Przez Chry­stu­sa, z Chry­stu­sem i w Chry­stu­sie”, sta­li się apo­sto­ła­mi Jego Krwi prze­la­nej dla nasze­go zba­wie­nia. Jest to wycho­waw­cza ini­cja­ty­wa nasze­go Pana, uwzględ­nia­ją­ca nasze cechy, pre­dys­po­zy­cje, zdol­no­ści i sytu­acje życio­we danej chwi­li. Każ­de wezwa­nie Jezu­sa, każ­de odczy­ta­nie Jego Ewan­ge­lii jest bar­dzo per­so­na­li­stycz­ne, skie­ro­wa­ne tyl­ko do jed­nej oso­by – do Cie­bie lub do mnie. A zatem powin­ni­śmy być świa­do­mi nasze­go powo­ła­nia do bycia „prze­dłu­że­niem rąk i nóg Jezu­sa”. Jezus powo­łał nas do Rodzi­ny Krwi Chry­stu­sa. W tej Rodzi­nie i we Wspól­no­cie Krwi Chry­stu­sa nie jeste­śmy tyl­ko zgro­ma­dze­niem poboż­nych i reli­gij­nych osób. We wspól­no­cie WKC Jezus potrze­bu­je rąk, nóg, rozu­mu, chę­ci i dzia­ła­nia kon­kret­nej oso­by, za któ­rą prze­lał swo­ją Krew. A zatem jak mam dać Jezu­so­wi moje ręce, nogi, inte­lekt, inte­li­gen­cję, cha­ry­zma­ty, zdol­no­ści, talen­ty, pra­gnie­nia, marze­nia i dzia­ła­nia; aby się nie zagu­bić na dro­gach swo­jej rze­czy­wi­sto­ści? Ducho­wość Krwi Chry­stu­sa wzy­wa nas do życia apo­stol­skie­go na mia­rę reali­zo­wa­ne­go powo­ła­nia i łaski sta­nu. Każ­dy z nas ma swo­je obo­wiąz­ki sta­nu. Jeste­śmy kobie­ta­mi i męż­czy­zna­mi, mat­ka­mi i ojca­mi, sio­stra­mi i brać­mi zakon­ny­mi, kapła­na­mi, dzieć­mi swo­ich rodzi­ców (cza­sa­mi cho­rych, znie­do­łęż­nia­łych i samot­nych). Obo­wiąz­ki sta­nu powin­ny być dla każ­de­go z nas naj­waż­niej­sze. Co to zna­czy? Lite­ra „A” jest pierw­szą lite­rą alfa­be­tu. Dla­te­go „czyn­no­ści A” to są czyn­no­ści, któ­re świad­czą o mnie i tych, któ­rych nikt za mnie nie może wyko­ny­wać. Chry­stus powo­łał każ­de­go z nas do kon­kret­nych dzia­łań i w ewan­ge­licz­nej pery­ko­pie o miło­sier­nym Sama­ry­ta­ni­nie poka­zał nam jak moż­na pogu­bić się w hie­rar­chii wła­snych zaan­ga­żo­wa­ni i wła­snej poboż­no­ści – nawet jeśli jest ona poboż­no­ścią i reli­gij­no­ścią Krwi Chry­stu­sa. Ci, któ­rzy szli do Jery­cha: kapłan, lewi­ta, mie­li swo­je obo­wiąz­ki sta­nu, czy­li „czyn­no­ści A”. Kapłan i lewi­ta (czło­wiek wyko­nu­ją­cy niż­sze posłu­gi w świą­ty­ni) z racji zna­jo­mo­ści praw reli­gij­nych powin­ni przyjść z pomo­cą ran­ne­mu. Żydow­skie pra­wo rytu­al­ne zabra­nia­ło kapła­no­wi doty­kać zmar­łe­go, pla­mić rąk krwią. Oby­dwaj ści­śle prze­strze­ga­ją rytu­al­nych zaka­zów reli­gij­nych, ale zapo­mi­na­ją o naj­waż­niej­szym naka­zie – miło­sier­dzia i miło­ści bliź­nie­go. Chcą dobrze słu­żyć Bogu, jed­nak czy­nią to w spo­sób mecha­nicz­ny, zgod­nie z lite­rą Pra­wa, nie roz­róż­nia­jąc wagi spraw. Dobro bliź­nie­go powin­no się oka­zać waż­niej­sze. W języ­ku sta­ro­te­sta­men­to­wym „bliź­ni” (po hebraj­sku „rēa”) to nie tyl­ko każ­dy czło­wiek, ale ten, któ­ry przy­na­le­ży do ludu. Z pew­no­ścią kapłan i lewi­ta przy­na­le­że­li do nie­go – do Naro­du Wybra­ne­go. A zatem żaden z nich nie powie­dział­by, że Sama­ry­ta­nin jest jego bliź­nim. Dzi­siaj, tak jak kie­dyś, Jezus anga­żu­je nas i zada­je pyta­nie: „któ­ryż z tych trzech – kapłan, lewi­ta czy Sama­ry­ta­nin – był bliź­nim tego cięż­ko ran­ne­go czło­wie­ka. W tek­ście ewan­ge­licz­nym uczo­ny w Pra­wie, by nie powie­dzieć tego, co wyda­wa­ło się oczy­wi­ste, ale było dla nie­go nie do pomy­śle­nia – Sama­ry­ta­nin – ucie­ka się do obej­ścia: „Ten, któ­ry mu oka­zał miło­sier­dzie”. Jakie jest zatem miło­sier­dzie czci­cie­la Krwi Chry­stu­sa w jego kon­kret­nych obo­wiąz­kach sta­nu? Jakie są jego „czyn­no­ści A”? Jezus ostrze­ga nas – czci­cie­li Krwi Chry­stu­sa – przed posta­wą tego ewan­ge­licz­ne­go kapła­na i lewi­ty. Jezus wzy­wa nas do posta­wy rów­no­wa­gi pomię­dzy poboż­no­ścią i reli­gij­no­ścią, a obo­wiąz­ka­mi sta­nu tzw. „czyn­no­ścia­mi A”. W swo­jej peda­go­gii Jezus ostrze­ga nas przed poboż­no­ścią, w któ­rej zapo­mi­na­my o mężu, żonie, dzie­ciach, rodzi­cach, wspól­no­tach zakon­nych, gdzie w zwy­czaj­no­ści posług poprzez goto­wa­nie, pra­nie, sprzą­ta­nie, pra­so­wa­nie, zaku­py też ofia­ru­je­my Ojcu Prze­naj­droż­szą Krew Jezu­sa Chry­stu­sa. W tym, co zwy­czaj­ne („zwy­czaj­ne” samo się nie zro­bi, a cza­sem jest hero­izmem życia), Jezus potrze­bu­je naszych rąk i naszych nóg, tak­że do zwy­kłej codzien­no­ści. Rze­czy­wi­sto­ści nasze­go życia, oso­by naj­bliż­sze to są ci pobi­ci, ogra­bie­ni, zra­nie­ni spod Jery­cha, któ­rym powin­ni­śmy słu­żyć na pierw­szym miej­scu. Pomię­dzy posłu­ga­mi – „czyn­no­ścia­mi A” a naszy­mi prak­ty­ka­mi reli­gij­ny­mi – nale­ży zacho­wać wewnętrz­ną i zewnętrz­ną rów­no­wa­gę. Jed­no dru­gie­mu nie powin­no prze­szka­dzać lub iry­to­wać naj­pierw nas samych, a potem tych, któ­rzy żyją „obok nas”. Są to dwie kom­pa­ty­bil­ne rze­czy­wi­sto­ści: dane i zada­ne nam przez Boga, dla nasze­go uświę­ce­nia, któ­re się wza­jem­nie uzu­peł­nia­ją. Dla­te­go powin­ny się one wza­jem­nie wspie­rać i inspi­ro­wać nas do dzia­łań apo­stol­skich, aby­śmy mogli być prze­dłu­że­niem rąk i nóg Jezu­sa. JAK BYĆ prze­dłu­że­niem rąk i nóg Jezu­sa? Miłość miło­sier­na musi być widocz­na i nama­cal­na. Miłość miło­sier­na wzy­wa do pod­ję­cia kon­kret­nych dzia­łań, któ­re pomo­gą zara­dzić szcze­gól­nym potrze­bom innych. Nasze „małe” wspól­no­ty Krwi Chry­stu­sa są zatem posła­ne do gło­sze­nia mocy Krwi Chry­stu­sa w kon­kret­nych czy­nach apo­stol­skich. Dla­te­go też, po przed­sta­wie­niu przy­po­wie­ści o miło­sier­nym Sama­ry­ta­ni­nie, Jezus pyta swo­je­go roz­mów­cę: „Któ­ryż z tych trzech oka­zał się, według twe­go zda­nia, bliź­nim tego, któ­ry wpadł w ręce zbój­ców? On odpo­wie­dział: «Ten, któ­ry mu oka­zał miło­sier­dzie»”. Przy­po­wieść Jezu­sa jest pro­wo­ku­ją­ca: w prak­ty­ce, kto był tym, „któ­ry mu oka­zał miło­sier­dzie”? Oczy­wi­ście, Sama­ry­ta­nin był praw­dzi­wym bliź­nim owe­go czło­wie­ka, ale był nim tak­że gospo­darz. To on przez wie­le dni zaj­mo­wał się lecze­niem ran, aż do momen­tu, gdy się zago­iły, był odpo­wie­dzial­ny za opie­kę nad nim, gdy było to koniecz­ne lub za przy­go­to­wy­wa­nie jedze­nia, któ­re było­by dla nie­go ape­tycz­ne i pomo­gło mu odzy­skać siły. Wszyst­ko to bez bycia pro­ta­go­ni­stą, słu­żąc w ukry­ciu. Jak wska­zu­je papież Fran­ci­szek, „miłość nie może być prze­cież abs­trak­cyj­nym sło­wem. Z samej swej natu­ry jest ona kon­kret­nym życiem: to inten­cje, zacho­wa­nia, posta­wy, któ­re przyj­mu­je się w codzien­no­ści” („Mise­ri­cor­dia­evul­tus”, 9). Idąc za myślą papie­ża Fran­cisz­ka, musi­my zadać sobie pyta­nie: Jaką war­tość mają nasze prak­ty­ki reli­gij­ne (uczest­nic­two we Mszy Świę­tej, odma­wia­ne różań­ce, koron­ki, lita­nie, ado­ra­cje i pro­ce­sje), jeśli ktoś z rodzi­ny lub ze Wspól­no­ty, do któ­rej nale­ży­my; godzi­na­mi, dnia­mi i lata­mi cze­ka na twój tele­fon, spo­tka­nie, dobre sło­wo, pochwa­łę lub kon­kret­ną pomoc? Gdzie są wte­dy „we mnie” ręce i nogi Chry­stu­sa? Pyta­nie Jezu­sa jest „pro­wo­ku­ją­ce i wycho­wu­ją­ce”. Wobec ota­cza­ją­cych nas osób każ­dy z nas może przy­jąć posta­wę kapła­na, lewi­ty albo miło­sier­ne­go Sama­ry­ta­ni­na z przy­po­wie­ści. Nie bój­my się wycią­gać miło­sier­nej ręki do potrze­bu­ją­cych – ale naj­pierw do naszych naj­bliż­szych, pamię­ta­jąc, że my sami dostę­pu­je­my miło­sier­dzia z rąk Boga. Papież Bene­dykt XVI mówił że „Aktu­al­ność tej przy­po­wie­ści jest oczy­wi­sta (…). A zatem czy wokół nas samych nie widzi­my ludzi złu­pio­nych i roz­bi­tych? Wszyst­ko to nie może nam być obo­jęt­ne i sta­no­wi dla nas wezwa­nie do tego, żeby mieć oko i ser­ce bliź­nie­go, a tak­że odwa­gę poka­zy­wa­nia miło­ści” („Jezus z Naza­re­tu. Od chrztu w Jor­da­nie do Prze­mie­nie­nia”, wyd. M, Kra­ków 2007, 171–172). Ducho­wość Krwi Chry­stu­sa nie jest rze­czy­wi­sto­ścią zamknię­tą samą w sobie. Sko­ro Jezus „bez­wa­run­ko­wo” prze­lał swo­ją Krew dla zba­wie­nia wszyst­kich, to w tym akcie obda­ro­wał nas ducho­wo­ścią apo­stol­ską, któ­ra uzdal­nia nas do wyj­ścia „ku dro­gie­mu bliź­nie­mu”. Doświad­cze­nie daru miło­ści miło­sier­nej nie moż­na zatrzy­mać tyl­ko dla sie­bie. Posłu­gę apo­stol­ską „prze­dłu­że­nia rąk i nóg Jezu­sa” naj­pierw reali­zu­je­my w krę­gu naj­bliż­szych, tych, z któ­ry­mi two­rzy­my wspól­no­tę wię­zów krwi, wspól­no­tę powo­ła­nia, wspól­no­tę celu, wspól­no­tę dachu, wspól­no­tę łoża, wspól­no­tę mate­rial­ną, wspól­no­tę modli­twy. Czło­wiek stwo­rzo­ny na obraz i podo­bień­stwo Boże, został posła­ny do kocha­nia, prze­ba­cza­nia i posłu­gi Cari­tas na wzór Jezu­sa Chry­stu­sa. Powo­łu­jąc do życia, Bóg nakła­da na nas odpo­wie­dzial­ność, ponie­waż wie, że jest ona zwią­za­na z naszą natu­rą, z tym, że nosi­my w sobie ser­ce, któ­re jest stwo­rzo­ne do miło­ści; miłość to zna­czy „życie dla”. Jeśli Bóg stwa­rza w nas ser­ce do „życia dla”, to wła­śnie to „życie dla” naj­le­piej się prze­ja­wia w tym, jeśli my czu­je­my się za kogoś odpo­wie­dzial­ni, jeśli jego życie, zdro­wie, samo­po­czu­cie, roz­wój ducho­wy, zba­wie­nie jest w naszych myślach i naszym ser­cu. „Żyć dla” jest wpi­sa­ne w natu­rę czło­wie­ka rów­nież dla­te­go, aby czło­wiek, żyjąc dla kogoś i będąc za innych odpo­wie­dzial­nym, cie­szył się samym życiem, cie­szył się sobą. Reali­zu­jąc zatem zamysł Boży – „życie dla” – sta­je­my się dla bliź­nie­go jako prze­dłu­żo­ne ręce i nogi Jezu­sa Chry­stu­sa. Nasze „życie dla” ma swo­je korze­nie w Bogu. Jezus przy­szedł na świat dla czło­wie­ka i pochy­lał się nad każ­dym czło­wie­kiem, któ­re­go spo­ty­kał, nie­za­leż­nie od jego bie­dy mate­rial­nej czy ducho­wej. Mimo że nie zawsze od razu zaspa­ka­jał jego potrze­by i nie od razu speł­niał kon­kret­ne proś­by wszyst­kich, każ­dy zawsze odcho­dził od Jezu­sa z poczu­ciem, że zosta­ła mu odkry­ta, odda­na i pod­kre­ślo­na god­ność jako czło­wie­ka, jako dziec­ka Boże­go. Dla­te­go o tej god­no­ści nigdy nie może­my zapo­mnieć. Czło­wiek jest jed­no­ścią cia­ła i duszy. Podział na cia­ło i duszę będzie nas inte­re­so­wał ponie­waż, pochy­la­jąc się nad czło­wie­kiem potrze­bu­ją­cym, nie może­my stra­cić z oczu żad­ne­go z tych dwóch ele­men­tów. Ozna­cza to, że nie może­my iść z posłu­gą cari­tas tyl­ko do cia­ła czło­wie­ka lub tyl­ko do jego duszy, w obu tych sfe­rach musi­my dostrzec jego bie­dę i potrze­by, z obu tych sfer pły­nie jego woła­nie o pomoc mocy Krwi Chry­stu­sa. Aby stać się prze­dłu­że­niem rąk i nóg Jezu­sa, trze­ba zbli­żyć się do czło­wie­ka, poznać go, udzie­lić mu pomo­cy, obda­ro­wać miło­ścią. Na tej dro­dze war­to uczy­nić co naj­mniej czte­ry kro­ki: zro­zu­mie­nie, współ­czu­cie, gościn­ność, czu­łość. Pierw­szy krok to zro­zu­mie­nie. We wspól­no­cie codzien­ne­go życia i w WKC naj­pierw musi­my BLIŹNIEGO zro­zu­mieć, wysłu­chać, spraw­dzić, co ma nam do powie­dze­nia, posłu­chać jego opo­wie­ści o nim samym, o jego życiu (każ­dy czło­wiek ma swo­ją histo­rię życia). Cho­dzi o to, żeby­śmy go zro­zu­mie­li, kim jest, cze­go potrze­bu­je, cze­go od nas chce, a cze­go nie. To słu­cha­nie jest bar­dzo trud­ne, nawet trud­niej­sze od samej posłu­gi, któ­rej chcie­li­by­śmy mu udzie­lić. Cza­sa­mi zda­rza się, że nasza pomoc jest odrzu­co­na, nie­zro­zu­mia­na, gdyż jest udzie­la­na bez wcze­śniej­sze­go wsłu­cha­nia się w jego potrze­by. Dzie­je się tak dla­te­go, że czło­wiek, któ­ry potrze­bu­je pomo­cy, nie był zro­zu­mia­ny lub był źle zro­zu­mia­ny. Posta­wy słu­cha­nia uczy nas Jezus. On słu­cha tych, któ­rzy przy­cho­dzą do Nie­go, któ­rzy zada­ją pyta­nia. On na modli­twie słu­cha swe­go Ojca. Dru­gi krok to współ­czu­cie. Wycho­dząc z pomo­cą do dru­gie­go czło­wie­ka, musi­my zro­bić i posta­wić kolej­ny krok, któ­rym jest współ­czu­cie. Jest ono nam potrzeb­ne nie tyl­ko po to, żeby otwo­rzyć umysł, poznać dru­gie­go czło­wie­ka i go zro­zu­mieć, ale tak­że po to, żeby umieć przed nim otwo­rzyć swo­je ser­ce, żeby być dla nie­go czło­wie­kiem i potrak­to­wać go jako czło­wie­ka, któ­ry ma swo­je odczu­cia, swo­je lęki, swo­je łzy. Dla­te­go dobrze jest pro­sić Boga o wła­ści­we współ­czu­cie, czy­li o współ­cier­pie­nie z kimś, o umie­jęt­ność wczu­cia się w jego cier­pie­nie. Jeśli ktoś nie umie być współ­czu­ją­cy, to może robić wiel­kie dzie­ła, ale ludzie będą się od nie­go odsu­wać, ponie­waż nie będą czu­li ser­ca. Współ­czu­cie jest potrzeb­ne, żeby ludzie, któ­rym chce­my poma­gać, czu­li, że zbli­ża się do nich czło­wiek taki jak oni, a nie insty­tu­cja ani jakiś urzęd­nik, ale wła­śnie czło­wiek współ­czu­ją­cy. Posta­wy współ­czu­cia uczy nas Jezus. On współ­czu­je wdo­wie, któ­rej syn umarł; współ­czu­je trę­do­wa­tym i cho­rym. Trze­ci krok to gościn­ność. Zanim pój­dzie­my do osób potrze­bu­ją­cych, zapy­taj­my sie­bie, czy potra­fi­my być gościn­ni gościn­ni w naszym domu, gościn­ni w naszej WKC. Zadaj­my sobie pyta­nie: Czy umiem się dzie­lić tym, co mam (dobra mate­rial­ne i ducho­we)?, Czy umiem zapro­sić i wpu­ścić do swo­je­go życia i do swo­jej wspól­no­ty innych ludzi? Gościn­ność to nie jest tyl­ko wspól­ne sie­dze­nie przy sto­le, ale to wszel­kie­go rodza­ju otwar­cie się na innych, życz­li­we zain­te­re­so­wa­nie inny­mi i goto­wość podzie­le­nia się tym, co się ma. Gościn­ność nie jest cechą tyl­ko ludz­ką, ale pocho­dzi od Boga, dla­te­go może­my się modlić, aby­śmy byli tymi, któ­rzy innych zapra­sza­ją do swo­je­go życia i potra­fią się z nimi dzie­lić, tak­że przy sto­le. Gościn­ność jest pięk­ną cechą. Czwar­ty krok to czu­łość. Papież Fran­ci­szek od począt­ku swo­je­go pon­ty­fi­ka­tu otwie­ra nas na czu­łość Boga, któ­rą uka­zu­je w kate­che­zach śro­do­wych audien­cji. Idąc w kie­run­ku potrze­bu­ją­ce­go nas czło­wie­ka, powin­ni­śmy oka­zać mu czu­łość. Cechy tej może­my się uczyć od Chry­stu­sa, któ­ry z wiel­ką czu­ło­ścią roz­ma­wiał z wie­lo­ma ludź­mi potrze­bu­ją­cy­mi, bied­ny­mi, cho­ry­mi, tymi, któ­rzy cier­pią. Chry­stus poka­zy­wał nie tyl­ko, że jest sku­tecz­ny w poma­ga­niu, ale że wycho­dzi do nich zawsze z wiel­ką życz­li­wo­ścią i cie­płym ser­cem, że jest dla nich bar­dzo czu­ły i deli­kat­ny. My musi­my się tej czu­ło­ści uczyć zarów­no od Jezu­sa, jak i od naszych świę­tych: Kaspra del Bufa­lo, Marii De Mat­tias, słu­gi Boże­go Jana Mer­li­nie­go i słu­żeb­ni­cy Bożej Sera­fi­ny Cinque ASC, któ­rzy mie­li dla potrze­bu­ją­cych nie tyl­ko coś do zje­dze­nia czy do okry­cia się, ale mie­li tak­że uśmiech, dobre sło­wo i deli­kat­ność w doty­ka­niu ich cier­pie­nia. „Nasi” świę­ci uczą nas jak zbie­rać Kro­ple Krwi w codzien­no­ści życia, jak kochać naj­bliż­szych, jak iść na pery­fe­ria życia, czy­li jak być prze­dłu­że­niem rąk i nóg Jezu­sa. Dla­te­go, zanim wyj­dziesz do innych ludzi jako prze­dłu­że­nie rąk i nóg Jezu­sa, war­to, żebyś nauczył się od Jezu­sa czu­ło­ści i pro­sił na modli­twie o umie­jęt­ność bycia czu­łym i deli­kat­nym. Pod­su­mo­wa­nie – Résu­mé Miłość miło­sier­na reali­zo­wa­na w posłu­dze modli­twy i kon­kret­ne­go czy­nu, jest prze­dłu­że­niem rąk i nóg Jezu­sa – jest pochy­le­niem się nad każ­dym ludz­kim nie­szczę­ściem i nędzą. Nauka wyni­ka­ją­ca z przy­po­wie­ści o miło­sier­nym Sama­ry­ta­ni­nie jest zawsze aktu­al­na. Oso­ba, któ­ra nie­sie pomoc innym, poma­ga Chry­stu­so­wi – sta­je się Jego ręko­ma, noga­mi, usta­mi – naj­pierw w krę­gu naj­bliż­szych sobie osób, a następ­nie w krę­gu wspól­no­ty wia­ry – we Wspól­no­cie Krwi Chrystusa.


s. Gabrie­la Jani­ku­la ASC



Marzec

JESTEŚMY ZNAKIEM POKOJU I POJEDNANIA.

I. Żeby być, trze­ba naj­pierw mieć. Nie, nie, nie, nie prze­krę­ci­łem szek­spi­row­skiej myśli: „Być albo nie być, oto jest pyta­nie”. Nie jestem tak­że zwo­len­ni­kiem mate­ria­li­stycz­nej wizji świa­ta, w któ­rej pod­mio­to­wość czło­wie­ka uza­leż­nio­na jest od posia­da­nia mate­rial­nych dóbr. Celo­wo, i mam nadzie­ję w pozy­tyw­ny spo­sób, pra­gnę cię zachę­cić do odkry­wa­nia cze­goś nowe­go, inspi­ru­ją­ce­go. Tak, wiem, tro­chę to brzmi prze­wrot­nie, ale w dal­szej czę­ści naszej kate­che­zy mam nadzie­ję to wyja­śnić, by nie zosta­wiać żad­nych wąt­pli­wo­ści. Czło­wiek, któ­ry ma w sie­bie Boży pokój, będzie zdol­ny do pojed­na­nia. Żeby być czło­wie­kiem poko­ju, naj­pierw trze­ba mieć pokój. Rze­czą oczy­wi­stą jest, że nie ma takich ludzi na świe­cie, któ­rzy umie­li­by osią­gnąć to wła­sny­mi siła­mi. Naj­więk­si misty­cy, ducho­wi prze­wod­ni­cy, auten­tycz­ni świad­ko­wie Ewan­ge­lii, wzo­ry paster­skiej posłu­gi, świę­ci zakon­ni­cy i zakon­ni­ce, paster­scy kapła­ni czy nie­zwy­kle miłu­ją­cy się mał­żon­ko­wie i rodzi­ce, zawsze czer­pa­li z Boga, Ewan­ge­lii, sakra­men­tów, w pokor­nej modli­twie sta­jąc przed Bogiem. W ten spo­sób sta­ją się robot­ni­ka­mi w win­ni­cy Pań­skiej. Spró­buj­my i my zoba­czyć, czy jest to moż­li­we rów­nież w naszym życiu. Nasz świat, w któ­rym żyje­my, poru­sza­my się, potrze­bu­je świad­ków, nie nauczy­cie­li. W kon­tek­ście wia­ry mam nadzie­ję, że dobrze to rozu­mie­my. Nie cho­dzi mi o usu­wa­nie zawo­du nauczy­cie­la ze szkół, ze stu­diów czy tym podob­nych rze­czy. W naszej for­ma­cji ducha chce­my uczyć się być praw­dzi­wy­mi świad­ka­mi, to zna­czy apo­sto­ła­mi dzi­siaj, to zna­czy tymi, któ­rzy żyją Ewan­ge­lią, po któ­rych widać, że ten czło­wiek żyje Sło­wem Życia. Co ma robić robot­nik win­ni­cy Pań­skiej, by być zna­kiem poko­ju i w dal­szej kon­se­kwen­cji zna­kiem pojednania?

II. Zanim odpo­wie­my na to pyta­nie naj­pierw prze­śledź­my Ewan­ge­lię o robot­ni­kach win­ni­cy Pań­skiej (Mt 20, 1–16). Na pierw­szy plan wysu­wa się tutaj win­ni­ca, jako miej­sce, gdzie zie­mia wyda­je smacz­ne owo­ce, wino­gro­na. Ale żeby win­ni­ca przy­nio­sła owoc, musi być zadba­na, pie­lę­gno­wa­na, nawo­żo­na, potrzeb­ny jest deszcz, a tak­że dużo słoń­ca. Win­ni­ca to tak­że ten biblij­ny obraz, któ­ry mówi o wysił­ku ludz­kim, o pra­cy rąk ludz­kich, bo prze­cież samo z sie­bie nie uro­śnie uro­dzaj­nie, tyl­ko dzi­ko, z kwa­śny­mi owo­ca­mi. W następ­nej kolej­no­ści mamy wła­ści­cie­la win­ni­cy, któ­ry przyj­mu­je ludzi do pra­cy w roż­nych godzi­nach dnia. Są robot­ni­cy godzi­ny poran­nej, następ­nie robot­ni­cy godzi­ny przed­po­łu­dnio­wej, dalej ci, któ­rzy koło połu­dnia sta­li w tym miej­scu, gdzie zatrud­nia się ludzi. Po połu­dniu wła­ści­ciel win­ni­cy wycho­dzi jesz­cze dwa razy: o godzi­nie dzie­wią­tej, czy­li nasza pięt­na­sta, i ostat­ni raz, bar­dzo póź­no, bo godzi­nę przed zakoń­cze­niem pra­cy. Przy­cho­dzi wresz­cie moment wypła­ty. Ostat­nim dał jeden denar. Ci pra­cu­ją­cy trzy godzi­ny i ci, któ­rzy pra­co­wa­li od połu­dnia, tak­że dosta­ją po dena­rze. Wresz­cie dwie ostat­nie gru­py, przed­po­łu­dnio­wa (pra­co­wa­li 9 godzin) i najem­ni­cy z pierw­szej godzi­ny (12 godzin). Wszy­scy otrzy­ma­li tę samą kwo­tę. Po ludz­ku to nie­spra­wie­dli­we. Pada w tej przy­po­wie­ści jed­nak waż­ne zda­nie, któ­re moż­na uznać za umo­wę wią­żą­cą pra­co­daw­cę z pra­cow­ni­kiem: CZY NIE O DENARA UMÓWIŁEŚ SIĘ ZE MNĄ? To dobra linia obro­ny dla wła­ści­cie­la win­ni­cy. A więc tu kła­nia się uważ­ne czytanie/słuchanie umów. Nato­miast jeśli cho­dzi o moral­ne pra­wo, to gospo­darz nie zacho­wał się uczci­wie wobec tych, któ­rzy pra­co­wa­li cały dzień. I słusz­nie wysu­wa­ją swo­ją pre­ten­sję. Wize­run­ko­wo jego repu­ta­cja ule­ga pogor­sze­niu. Zgod­nie z pra­wem eko­no­mii bar­dzo nie­lo­gicz­ne i jesz­cze bar­dziej nie­opła­cal­ne zacho­wa­nie. Sko­ro wła­ści­ciel win­ni­cy jest przy­rów­na­ny do Boga, to gdy­by Bóg zarzą­dzał mająt­kiem, któ­ry moż­na prze­li­czyć na pie­nią­dze czy inne mate­rial­ne dobra, to już daw­no był­by ban­kru­tem, nie mówiąc już o tym, że naro­bił­by sobie wro­gów. Jed­nak tu jest potrzeb­ny nawias, a w nim: „(Bóg patrzy ina­czej niż świat)”. On widzi ser­ce, a nie kie­ru­je się fiskal­ną korzy­ścią. Bóg nie liczy mate­rial­nie, On wyda­je swój mają­tek i pra­gnie loko­wać go w prze­strze­ni ludz­kie­go ser­ca. Bóg nie umie dawać mało. On daje sie­bie w całej peł­ni, kocha w całej peł­ni i nie ma wzglę­du na oso­by. A więc patrząc przez pry­zmat tej przy­po­wie­ści o robot­ni­kach, uzy­sku­je­my czę­ścio­wą odpo­wiedź, co robić, by w swo­im śro­do­wi­sku win­ni­ca Pań­ska rosła, cie­szy­ła oko i przy­no­si­ła owo­ce. Tą odpo­wie­dzią jest patrzeć jak Bóg. Dzie­lić swój czas tak, jak On to robi. Mieć ser­ce Boże, któ­re jest pokor­ne i kocha ofiarnie.

III. Co w tej sytu­acji zro­bił­by Jezus? Myślę, że war­to sobie zadać to pyta­nie, jak zro­bił­by Jezus, jak postą­pił­by Jezus? Waż­ne, aby­śmy, odpo­wia­da­jąc na to pyta­nie, nie wymy­śla­li, nie wkła­da­li Jezu­so­wi do ust naszych słów, naszych wyobra­żeń, bo wyda­wać by się mogło, że to my zna­my Jezu­sa. Pod­sta­wo­wym pro­bie­rzem, któ­ry poma­ga nam zro­zu­mieć, jak postą­pił­by Jezus, jest Pismo Świę­te, a zwłasz­cza Ewan­ge­lia, bo to prze­cież samo życie Jezu­sa, Jego naucza­nie i czy­ny, któ­ry­mi pocią­gał za sobą tłu­my. CZYTAĆ, ROZWAŻAĆ, ŻYĆ – EWANGELIĄ! Nie moż­na być robot­ni­kiem win­ni­cy Pań­skiej bez Chry­stu­sa. Nie moż­na mieć praw­dzi­we­go poko­ju ducha bez Chry­stu­sa. Nie będziesz zdol­ny do pojed­na­nia bez Chrystusa.

IV. „Nie­spo­koj­ne jest ser­ce nasze, dopó­ki nie spo­cznie w Tobie”. Te sło­wa Świę­te­go Augu­sty­na pocho­dzą z pięk­ne­go poema­tu, któ­ry jest swo­istym rachun­kiem sumie­nia i jed­no­cze­śnie pie­śnią pochwal­ną na koniec życia. Taka escha­to­lo­gia Augu­sty­na w piguł­ce. Prze­czy­taj­my kil­ka fragmentów:


Pięk­no­ści tak daw­na, a tak nowa, póź­no Cię umiłowałem.


W głę­bi duszy byłaś, a ja się po świe­cie błą­ka­łem i tam szu­ka­łem Cie­bie,
bez­ład­nie chwy­ta­jąc rze­czy pięk­ne, któ­re stwo­rzy­łaś.
Ze mną byłaś, a ja nie byłem z Tobą.
One mnie wię­zi­ły z dala od Ciebie

One mnie wię­zi­ły z dala od Cie­bie
– rze­czy, któ­re by nie ist­nia­ły, gdy­by w Tobie nie były.


Zawo­ła­łaś, krzyk­nę­łaś,
roz­dar­łaś głu­cho­tę moją.
Zabły­snę­łaś, zaja­śnia­łaś jak bły­ska­wi­ca,
roz­świe­tli­łaś śle­po­tę moją.


Roz­la­łaś woń, ode­tchną­łem nią
- i oto dyszę pra­gnie­niem Ciebie.


Skosz­to­wa­łem – i oto głod­ny jestem, i łak­nę.
Dotknę­łaś mnie – i zapło­ną­łem tęsk­no­tą za poko­jem Twoim.


(…)


Jak­że wiel­ki jesteś, Panie. Jak­że godzien, by Cię sła­wić.
Wspa­nia­ła Two­ja moc. Mądro­ści Two­jej nikt nie zmie­rzy.
Pra­gnie Cię sła­wić czło­wiek, czą­stecz­ka tego, co stworzyłeś 

(…).


Stwo­rzy­łeś nas bowiem jako skie­ro­wa­nych ku Tobie.
I nie­spo­koj­ne jest ser­ce nasze,
dopó­ki w Tobie nie spo­cznie.
Któż mi da spo­czy­nek w Tobie?
Kto spra­wi, że wnik­niesz w ser­ce moje, że
je upo­isz?
Nie­chbym zapo­mniał o nie­do­lach moich
i tak przy­ci­snął do pier­si jedy­ne moje dobro, Ciebie…


Czym­że Ty jesteś dla mnie?
O, spra­wić racz, żebym to umiał wyra­zić.
Ach, Panie Boże mój, uli­tuj się nade mną
i objaw mi, czym jesteś dla mnie.


Powiedz duszy mojej: „Zba­wie­niem two­im jestem”.
Tak powiedz, abym usły­szał.
Cze­ka na Twój głos dusza moja, prze­mów do niej,
powiedz duszy mojej: „Zba­wie­niem two­im jestem”.


Pobie­gnę za tym gło­sem,
pochwy­cę Cie­bie, Panie!


Nie­spo­koj­ne jest ser­ce moje, dopó­ki nie spo­cznie w Tobie”. Sło­wa te doty­czą spraw osta­tecz­nych, escha­to­lo­gicz­nych. Spró­buj­my w nich dostrzec jed­nak waż­ny aspekt dla osób żyją­cych. Choć­by przy­szło to odkryć, w póź­nym wie­ku, ale wciąż trwa­ją­cej sta­ro­ści, moż­na być przy­kła­dem uko­cha­nia Boga, moż­na być ducho­wym prze­wod­ni­kiem i takim jawił się wła­śnie autor tych słów, św. Augu­styn z Hip­po­ny. Moż­na pomo­dlić się tymi Augu­sty­no­wy­mi sło­wa­mi, do cze­go zachę­cam, ale od razu powiem i popro­szę cię, niech te sło­wa pomo­gą ci spo­tkać się z Bogiem, a nie roz­rzew­niać, nie pła­kać nad sobą, nie pozo­stać na pozio­mie emo­cji tyl­ko. Zobacz­my w tych sło­wach sie­bie, praw­dzi­wych, taki­mi, jacy jeste­śmy. Nikt bar­dziej nas nie zna, jak my samych sie­bie. I nikt tak sie­bie same­go nie uspra­wie­dli­wia jak my. A to Jezus ma nas uspra­wie­dli­wić. Pozwól Jezu­so­wi dzia­łać w two­im życiu. Do każ­de­go z nas nale­ży utrzy­mać z Nim kon­takt przez codzien­ne zwró­ce­nie się z proś­bą w modli­twie „Ojcze nasz”, przez lek­tu­rę Ewan­ge­lii i wybór Sło­wa Życia, przez uczest­nic­two we Mszy Świę­tej i przez per­spek­ty­wę nawra­ca­nia moje­go ser­ca. My wszy­scy tutaj żyją­cy ocze­ku­je­my nowe­go nie­ba i nowej zie­mi ale to przy­szłe nie­bo i zie­mia jest już w nas jeże­li sta­ra­my się żyć z Jezu­sem, kie­ro­wać jego nauką, żyć sakra­men­ta­mi. I aby­śmy przez codzien­ne ducho­we prak­ty­ki czy­ni­li kró­le­stwo Boże pośród nas i wte­dy te nasze ser­ca są bar­dziej przy­go­to­wa­ne na to co cze­ka
nas w przy­szło­ści. A więc nie lękaj­my się, nie bój­my się żyć w peł­ni z Jezu­sem i dla Jezusa.

V. Ide­ałów, któ­re tu opi­sa­łem, nie potra­fię zna­leźć u sie­bie, ale Duch Świę­ty cią­gle pozwa­la dostrze­gać je w dru­gim czło­wie­ku. W ostat­nim cza­sie spo­tka­łem mło­de mał­żeń­stwo z dwój­ką dzie­ci. Spra­wa jest o tyle god­na uwa­gi, że Natal­ka, mał­żon­ka Grze­sia, w dzie­ciń­stwie prze­ży­ła bar­dzo wiel­ki dra­mat. Stra­ci­ła mamę w tra­gicz­nych oko­licz­no­ściach. Mama zosta­ła zamor­do­wa­na w lesie, pod­czas grzy­bo­bra­nia. Wcze­śniej mło­dy napast­nik pró­bo­wał ją zgwał­cić. Ma się rozu­mieć, że taka sytu­acja może czło­wie­ka pora­nić na całe życie. Pozna­łem Nata­lię kil­ka­na­ście już lat póź­niej, jako żonę i mat­kę dwój­ki dzie­ci. I pew­nie gdy się­ga pamię­cią do tam­tych wyda­rzeń, to robi jej się źle na ser­cu. Jed­nak przy naszym spo­tka­niu odczu­łem ser­decz­ność i gościn­ność, a tak­że wspól­ną wymia­nę myśli i doświad­czeń wia­ry. Zoba­czy­łem dwo­je speł­nia­ją­cych się – mał­żeń­sko i rodzi­ciel­sko – ludzi, że posta­no­wi­łem to opi­sać w tej naszej kate­che­zie, dając ich za wzór do naśla­do­wa­nia. W nich odkry­łem speł­nie­nie słów Świę­te­go Augu­sty­na, że może być ser­ce spo­koj­ne i speł­nio­ne tu na zie­mi, żyjąc w Bogu wła­śnie. Kocha­ni, rozej­rzyj­my się wokół sie­bie. Spójrz­my na naszą para­fię, na nasze wspól­no­ty, dostrze­gaj­my w ludziach ich pięk­no, ich radość, ich speł­nie­nie powo­ła­nia, a wte­dy kró­le­stwo Boże będzie rosło, a wraz z nim Boży pokój i pojed­na­nie. Bo prze­cież o tych dwóch kwe­stiach mie­li­śmy roz­wa­żać, a przy­naj­mniej w tym tema­cie na bie­żą­cy miesiąc.

ks. Filip Pię­ta CPPS



Kwie­cień

PRZYBLIŻAJMY KRÓLESTWO BOŻE.

W Piśmie św. jest wie­le frag­men­tów, któ­re mówią o kró­le­stwie Bożym, czy kró­le­stwie nie­bie­skim. Czę­sto Jezus w sło­wach przy­po­wie­ści pró­bu­je przy­bli­żyć swo­im uczniom, czym jest kró­le­stwo Boże. Są frag­men­ty mówią­ce, kto jest god­ny kró­le­stwa Boże­go oraz o tym, kto i w jaki spo­sób może to kró­le­stwo osią­gnąć. My w niniej­szej kon­fe­ren­cji chcie­li­by­śmy się bar­dziej sku­pić na tym, jak gło­sić, jak przy­bli­żać kró­le­stwo Boże, o czym zresz­tą sta­no­wi temat tej konferencji.

I. Czym jest kró­le­stwo Boże według słów Pisma św. ?

Przy­pa­trz­my się poniż­szym frag­men­tom, opi­su­ją­cym, czym jest kró­le­stwo Boże w kon­tek­ście jego gło­sze­nia i prze­po­wia­da­nia. Naj­pierw chciał­bym przy­to­czyć krót­ki frag­ment, mówią­cy o kró­le­stwie Bożym, któ­ry może jest mało zna­ny czy cyto­wa­ny, a myślę, że jest waż­ny dla zro­zu­mie­nia isto­ty nasze­go tema­tu. „Zapy­ta­ny przez fary­ze­uszów, kie­dy przyj­dzie kró­le­stwo Boże, odpo­wie­dział im: «Kró­le­stwo Boże nie przyj­dzie dostrze­gal­nie; i nie powie­dzą: „Oto tu jest” albo: „Tam”. Oto bowiem kró­le­stwo Boże pośród was jest»” (Łk 17, 20–21). „Kró­le­stwo Boże pośród was jest”, jest tam, gdzie dwaj albo trzej są w imię Jezu­sa, jest tam, gdzie są praw­dzi­wie wie­rzą­cy, żyją­cy w jed­no­ści i kocha­ją­cy się chrze­ści­ja­nie… Kró­le­stwo Boże nie jest miej­scem, nie jest ogra­ni­czo­ne cza­sem i prze­strze­nią, nie jest tu lub tam, jest rze­czy­wi­sto­ścią nie­wy­mier­ną, wymy­ka­ją­cą się z nasze­go mate­rial­ne­go, docze­sne­go rozu­mie­nia. Ale to Boże kró­le­stwo jest pośród nas i to jest dla nas dobra nowi­na. Nie musi­my go szu­kać „gdzieś tam”…, ono jest pomię­dzy nami. To rze­czy­wi­stość, któ­rą my może­my two­rzyć, na któ­rą my może­my mieć wpływ, ale oczy­wi­ście tyl­ko i wyłącz­nie z pomo­cą i w asy­sten­cji Ducha Świę­te­go. Kró­le­stwo Boże może­my i powin­ni­śmy two­rzyć już tu na zie­mi, choć wie­my, że w peł­ni zre­ali­zu­je się ono dopie­ro w wiecz­no­ści… Ale jeste­śmy zobo­wią­za­ni do roz­sze­rza­nia tego kró­le­stwa, do reali­zo­wa­nia go w naszym życiu i poprzez nasze życie. O tym mówią kolej­ne frag­men­ty z Pisma św.: „Niech więc posia­da­ne przez was dobro nie sta­nie się spo­sob­no­ścią do bluź­nier­stwa! Bo kró­le­stwo Boże to nie spra­wa tego, co się je i pije, ale to spra­wie­dli­wość, pokój i radość w Duchu Świę­tym. A kto w taki spo­sób słu­ży Chry­stu­so­wi, ten podo­ba się Bogu i ma uzna­nie u ludzi. Sta­raj­my się więc o to, co słu­ży spra­wie poko­ju i wza­jem­ne­mu zbu­do­wa­niu” (Rz 14, 16–19). W tym frag­men­cie św. Paweł opi­su­je w spo­sób bar­dzo zwię­zły, czym jest kró­le­stwo Boże. Pisze te sło­wa w kon­tek­ście spo­ży­wa­nia pokar­mów czy­stych i nie­czy­stych oraz wyni­ka­ją­ce­go z tego zgor­sze­nia bra­ta w wie­rze. Jed­nak istot­ne dla nas są sło­wa, że kwe­stia Boże­go kró­le­stwa to: spra­wie­dli­wość, pokój i radość w Duchu Świę­tym, a więc nie spra­wy docze­sne. Apo­stoł chce zwró­cić uwa­gę na to, aby w poj­mo­wa­niu rze­czy­wi­sto­ści kró­le­stwa Boże­go bar­dziej poło­żyć nacisk na spra­wy ducho­we, doty­czą­ce sfe­ry wewnętrz­nej, któ­ra ma być wypeł­nio­na obec­no­ścią Ducha Świę­te­go. Ten spór ówcze­snych chrze­ści­jan może tro­chę przy­po­mi­nać nam o tym, na co dzi­siaj nie­któ­rzy kła­dą nacisk w rze­czy­wi­sto­ści kró­le­stwa Boże­go, a więc na kwe­stie rytu­al­ne, kul­tycz­ne, takie jak posta­wy litur­gicz­ne, róż­ne prze­pi­sy, pra­wa itp. Tym­cza­sem my nie mamy się o to spie­rać, bo to są rze­czy dru­go­rzęd­ne, my mamy swo­je siły wyko­rzy­sty­wać do tego, aby kie­ro­wać ludz­ką uwa­gę na kwe­stie istot­ne dla naszej wia­ry i zba­wie­nia. „Spra­wie­dli­wość, pokój i radość w Duchu Świę­tym”. Czy te cechy kró­le­stwa, któ­re wymie­nia Paweł, mają odzwier­cie­dle­nie w moim poj­mo­wa­niu rze­czy­wi­sto­ści tego kró­le­stwa i w mojej posta­wie, jako tego, któ­ry ma to kró­le­stwo gło­sić? Co wię­cej, w innym frag­men­cie św. Paweł posze­rza listę prze­ja­wów obec­no­ści Ducha Świę­te­go w rze­czy­wi­sto­ści kró­le­stwa Boże­go. „Jest zaś rze­czą wia­do­mą, jakie uczyn­ki rodzą się z cia­ła: nie­rząd, nie­czy­stość, wyuz­da­nie, upra­wia­nie bał­wo­chwal­stwa, cza­ry, nie­na­wiść, spór, zawiść, wzbu­rze­nie, nie­wła­ści­wa pogoń za zaszczy­ta­mi, nie­zgo­da, roz­ła­my, zazdrość, pijań­stwo, hulan­ki i tym podob­ne. Co do nich zapo­wia­dam wam, jak to już zapo­wie­dzia­łem: ci, któ­rzy się takich rze­czy dopusz­cza­ją, kró­le­stwa Boże­go nie odzie­dzi­czą. Owo­cem zaś ducha jest: miłość, radość, pokój, cier­pli­wość, uprzej­mość, dobroć, wier­ność, łagod­ność, opa­no­wa­nie. Prze­ciw takim [cno­tom] nie ma Pra­wa” (Ga 5, 19–23). Przy­to­czy­łem cały ten frag­ment, aby­śmy zna­li kon­tekst, ale skup­my się zno­wu na isto­cie, czy­li owo­cach Ducha i kró­le­stwa Boże­go. Apo­stoł Naro­dów posze­rza tę listę o takie cechy jak: miłość, cier­pli­wość, uprzej­mość, dobroć, wier­ność, łagod­ność, opa­no­wa­nie. Gdy­by­śmy tak chcie­li (jak kal­kę) przy­ło­żyć te cechy kró­le­stwa (cechy Ducha) do naszych oso­bi­stych cech, to czy pokry­wa­ły­by się z naszy­mi? Myślę, że dużo by nam bra­ko­wa­ło… Zapy­taj sie­bie, jak jest u cie­bie z „miło­ścią…”, ze „spra­wie­dli­wo­ścią…”, „poko­jem…”, „rado­ścią…”, „cier­pli­wo­ścią…”, „uprzej­mo­ścią…”, „dobro­cią…”, „wier­no­ścią…”, „łagod­no­ścią…”, „opa­no­wa­niem…”. Czy te cechy Boże­go kró­le­stwa cechu­ją też two­je życie? Jak je reali­zu­jesz w swo­im życiu? Ile ci jesz­cze bra­ku­je, aby stać się wia­ry­god­nym świad­kiem Boże­go kró­le­stwa? A może są w jakimś stop­niu obec­ne w two­im życiu te nega­tyw­ne cechy, któ­re św. Paweł nazy­wa w tym frag­men­cie uczyn­ka­mi, któ­re rodzą się z cia­ła? Myślę, że te dwa frag­men­ty św. Paw­ła są dla nas wystar­cza­ją­cą listą spraw, nad któ­ry­mi musi­my pra­co­wać, aby stać się dobry­mi pra­cow­ni­ka­mi w win­ni­cy Pań­skiej i wia­ry­god­ny­mi świad­ka­mi w Bożym królestwie.

II. Jak gło­sić kró­le­stwo Boże?


Po tej pierw­szej czę­ści niniej­szej kon­fe­ren­cji, któ­ra sta­no­wi­ła o nas samych, o wła­ści­wo­ściach, któ­re powin­ny cecho­wać dobre­go pra­cow­ni­ka ewan­ge­licz­ne­go, zaj­mie­my się teraz tym, w jaki spo­sób gło­sić kró­le­stwo Boże. I zno­wu sku­pi­my się na tek­stach biblij­nych oraz tych frag­men­tach z naszych Sta­tu­tów, któ­re bez­po­śred­nio mówią o kró­le­stwie Bożym. „Idź­cie i gło­ście: « Bli­skie już jest kró­le­stwo nie­bie­skie ». Uzdra­wiaj­cie cho­rych, wskrze­szaj­cie umar­łych, oczysz­czaj­cie trę­do­wa­tych, wypę­dzaj­cie złe duchy! Dar­mo otrzy­ma­li­ście, dar­mo dawaj­cie! Nie zdo­by­waj­cie zło­ta ani sre­bra, ani mie­dzi do swych trzo­sów. Nie bierz­cie na dro­gę tor­by ani dwóch sukien, ani san­da­łów, ani laski! Wart jest bowiem robot­nik swej stra­wy. (…) Oto Ja was posy­łam jak owce mię­dzy wil­ki. Bądź­cie więc roz­trop­ni jak węże, a nie­ska­zi­tel­ni jak gołę­bie!” (Mt 10, 7–10.16). Gło­sze­niu kró­le­stwa Boże­go mia­ły towa­rzy­szyć zna­ki i cuda, zarów­no w dzia­łal­no­ści same­go Jezu­sa, jak i Jego apo­sto­łów. Dla­te­go Jezus daje swo­im uczniom moc uzdra­wia­nia cho­rych, wskrze­sza­nia umar­łych, wypę­dza­nia złych duchów… Gło­sze­nie orę­dzia zbli­ża­ją­ce­go się Boże­go kró­le­stwa mia­ło być popar­te nad­zwy­czaj­ny­mi zna­ka­mi, aby uwie­rzy­tel­nić w tym gło­sze­niu dzia­ła­nie same­go Boga. A z dru­giej stro­ny nie cho­dzi­ło tyl­ko o same cuda, któ­re są zna­ka­mi kró­le­stwa, ale przede wszyst­kim o nawra­ca­nie się, o zwró­ce­nie swo­je­go ser­ca do Boga, o powrót na wła­ści­wą ścież­kę pro­wa­dzą­cą do zba­wie­nia. W gło­sze­niu kró­le­stwa Boże­go cho­dzi zarów­no o sło­wa, jak i zna­ki, jed­no bez dru­gie­go nie powin­no ist­nieć. Obie te rze­czy­wi­sto­ści były obec­ne w życiu i dzia­łal­no­ści Jezu­sa i uczniów. Zawsze kie­dy roz­wa­żam ten frag­ment, zasta­na­wiam się, dla­cze­go dziś, w naszym prze­po­wia­da­niu, jest tak dużo słów, dużo gło­sze­nia, a tak mało zna­ków… (choć nie­wąt­pli­wie są miej­sca i wspól­no­ty, gdzie te zna­ki i cuda nadal wystę­pu­ją). Może dla­te­go to nasze gło­sze­nie nie jest dziś już tak prze­ko­ny­wu­ją­ce… Może nam, chrze­ści­ja­nom, bra­ku­je odpo­wied­niej wia­ry, może sami nie wie­rzy­my, że Jezus może i chce przez nas doko­ny­wać zna­ków obec­no­ści Jego kró­le­stwa… Z dru­giej jed­nak stro­ny może w nie­któ­rych przy­pad­kach te zna­ki są dziś tro­chę inne niż w cza­sach apo­stol­skich. Bo kie­dy sami dzie­li­my się naszy­mi doświad­cze­nia­mi i świa­dec­twa­mi życia Sło­wem Życia, to prze­cież widać mniej­sze lub więk­sze zna­ki i prze­ja­wy dzia­ła­nia same­go Boga w naszym życiu i w naszej ewan­ge­li­za­cji… Idąc dalej w inter­pre­ta­cji powyż­sze­go frag­men­tu, zauwa­ża­my, że Jezus sta­wia też pew­ne wyma­ga­nia tym, któ­rzy mają iść i gło­sić Jego kró­le­stwo. Stresz­cza­jąc te wyma­ga­nia, może­my powie­dzieć, że, po pierw­sze, cho­dzi o to, aby iść i gło­sić w cał­ko­wi­tym zaufa­niu Jezu­so­wi, nie pole­ga­jąc na róż­nych ludz­kich, ziem­skich zabez­pie­cze­niach. Po dru­gie, Jezu­so­wi cho­dzi o to, aby­śmy czy­ni­li to cał­ko­wi­cie bez­in­te­re­sow­nie, mimo że robot­ni­ko­wi ewan­ge­licz­ne­mu nale­ży się przy­naj­mniej utrzy­ma­nie i wyży­wie­nie. Jed­nak­że my sami mamy się kie­ro­wać czy­stą i Chry­stu­so­wą miło­ścią i bez­in­te­re­sow­no­ścią, nie może­my szu­kać w naszym prze­po­wia­da­niu żad­nych mate­rial­nych korzy­ści, czy pry­wat­nych inte­re­sów. A poniż­szy frag­ment mówi nam o tym i zapew­nia nas, że to sam Pan będzie się trosz­czył o nas i nasze potrze­by, zarów­no te egzy­sten­cjal­ne, jak i apo­stol­skie. „I wy zatem nie pytaj­cie, co będzie­cie jedli i co będzie­cie pili, i nie bądź­cie o to nie­spo­koj­ni! Oto wszyst­ko bowiem zabie­ga­ją naro­dy świa­ta, lecz Ojciec wasz wie, że tego potrze­bu­je­cie. Sta­raj­cie się raczej o Jego kró­le­stwo, a te rze­czy będą wam doda­ne” (Łk 12, 29–31). W kon­tek­ście gło­sze­nia kró­le­stwa trze­ba też wziąć pod uwa­gę inną wypo­wiedź Jezu­sa, któ­ra mówi nie tyl­ko o wier­no­ści i kon­se­kwent­nym pój­ściu za Nim, nie tyl­ko przez szcze­gól­nie do tego powo­ła­nych, ale przez wszyst­kich wie­rzą­cych. „Jesz­cze inny rzekł: «Panie, chcę pójść za Tobą, ale pozwól mi naj­pierw poże­gnać się z moimi w domu! »Jezus mu odpo­wie­dział: « Kto­kol­wiek przy­kła­da rękę do płu­ga, a wstecz się oglą­da, nie nada­je się do kró­le­stwa Boże­go »” (Łk 9, 61–62). Owo nie­oglą­da­nie się wstecz jest nie tyl­ko jasnym wymo­giem i biblij­nym kry­te­rium przy­dat­no­ści do kró­le­stwa Boże­go, ale może być dla nas bar­dzo przy­dat­ne i uży­tecz­ne. Nie­wąt­pli­wie ta wypo­wiedź Jezu­sa zna­la­zła się w kon­tek­ście powo­ła­nia męż­czy­zny, któ­ry z jed­nej stro­ny chciał iść za Jezu­sem, ale po ludz­ku był jesz­cze zbyt zwią­za­ny ze swo­imi bli­ski­mi, tkwił za bar­dzo w docze­sno­ści… Dla­te­go Jezus mu mówi o nie­oglą­da­niu się na nic inne­go, tyl­ko na sku­pie­niu się na rze­czy­wi­sto­ści kró­le­stwa. Jed­nak­że dla nas może to jesz­cze mieć zna­cze­nie bar­dziej prak­tycz­ne. Otóż, w naszym prze­po­wia­da­niu, gło­sze­niu kró­le­stwa Boże­go, mamy patrzeć nie­ustan­nie do przo­du, nie mamy znie­chę­cać się poraż­ka­mi, nie mamy oglą­dać się na to, co nam nie wyszło, w czym byli­śmy sła­bi, gdzie popeł­ni­li­śmy błąd (chy­ba, że tyl­ko po to, aby doko­nać pew­nej reflek­sji, aby w przy­szło­ści podob­nych błę­dów nie popeł­niać). W tym kon­tek­ście cho­dzi o to, aby cią­gle patrzeć z nadzie­ją do przo­du, aby cią­gle na nowo podej­mo­wać pró­by gło­sze­nia Ewan­ge­lii, nawet jeśli doświad­czy­my róż­nych nie­po­wo­dzeń… Zer­k­nij­my teraz do tego, co jest w naszych Sta­tu­tach. Punkt 10 dru­gie­go roz­dzia­łu Sta­tu­tów Gene­ral­nych mówi o kró­le­stwie Bożym w nastę­pu­ją­cy spo­sób: „Pomni na to, że Bóg, któ­ry swój Kościół nabył wła­sną krwią (por. Dz 20, 28), sta­ra­my się żyć w peł­nej komu­nii Kościo­ła, sza­nu­jąc róż­ne posłu­gi usta­no­wio­ne przez Kościół. Ofia­ru­je­my Krew Chry­stu­sa i współ­pra­cu­je­my w budo­wa­niu i jed­no­cze­niu Kościo­ła i w roz­sze­rza­niu kró­le­stwa Boże­go na świe­cie. W szcze­gól­no­ści rów­nież, w uni­wer­sal­nej róż­no­rod­no­ści, pra­gnie­my włą­czyć się w swo­ją para­fię i w inne źró­dła aktyw­no­ści. Pla­nu­je­my czę­ste spo­tka­nia grup rów­nież na pozio­mie glo­bal­nym” (Sta­tu­ty Gene­ral­ne Rozdz. II, p. 10). Naszym moty­wem prze­wod­nim, któ­rym mamy się kie­ro­wać w sze­rze­niu kró­le­stwa Boże­go, ma być świa­do­mość tego, że Jezus nabył swój Kościół wła­sną Krwią. A to z kolei impli­ku­je z jed­nej stro­ny życie i dzia­ła­nie w peł­nej jed­no­ści, komu­nii wewnątrz ekle­zjal­nej, a z dru­giej otwar­tość i goto­wość na współ­pra­cę w róż­no­rod­no­ści języ­ko­wej, kul­tu­ro­wej, a patrząc bli­żej, na „nasze podwór­ko”, w róż­no­rod­no­ści poszcze­gól­nych ludzi, wspól­not, para­fii, pomy­słów itp. A to wszyst­ko dla­te­go, ponie­waż Jezus nabył Bogu Krwią swo­ją [ludzi] z każ­de­go poko­le­nia, języ­ka, ludu i naro­du (por. Ap 5, 9). Pamię­ta­my rów­nież o tym, że nasza ducho­wość wzy­wa nas do odpo­wie­dzi na „krzyk krwi”, któ­ry zewsząd sły­szy­my. Ta miłość, któ­ra zapro­wa­dzi­ła Jezu­sa aż na krzyż, rów­nież i nas powin­na moty­wo­wać, aby­śmy nie usta­wa­li w wysił­kach gło­sze­nia orę­dzia odku­pie­nia i sze­rze­nia nadziei zba­wie­nia dla wszyst­kich. Z kolei Sta­tu­ty WKC Regio­nu Pol­skie­go doda­ją jesz­cze jeden aspekt rze­czy­wi­sto­ści gło­sze­nia kró­le­stwa. „Więź miło­ści wza­jem­nej, pro­wa­dzą­ca do jed­no­ści jest naj­lep­szym fun­da­men­tem dla nie­sie­nia pomo­cy wszyst­kim potrze­bu­ją­cym. Krew Chry­stu­sa jako praw­dzi­wy skarb ser­ca (por. Mt 6, 21) uwal­nia od przy­wią­za­nia do dóbr mate­rial­nych i poma­ga dzie­lić się z inny­mi, aby budo­wać Kró­le­stwo Boże” (Sta­tu­ty WKC Regio­nu Pol­skie­go § 8, p. 5). Ten punkt potwier­dza, że ewan­ge­li­za­cja doma­ga się naj­pierw miło­ści wza­jem­nej oraz jed­no­ści, któ­ra wypły­wa z nasze­go skar­bu, jakim jest Krew Chry­stu­sa, ale mówi rów­nież o tym, aby­śmy byli goto­wi dzie­lić się z inny­mi tym, co mamy. I choć punkt ten pod­kre­śla aspekt mate­rial­ny, to jed­nak zawsze zwra­ca­my uwa­gę, że dzie­lić się może­my o wie­le więk­szy­mi dara­mi, jaki­mi są na przy­kład poświę­co­ny dru­gie­mu czas; oka­za­na życz­li­wość czy zain­te­re­so­wa­nie, prze­ba­cze­nie; uśmiech itp. Temat przy­bli­ża­nia kró­le­stwa Boże­go jest nie­wąt­pli­wie tak sze­ro­ki, że na pew­no moż­na by napi­sać o tym o wie­le wię­cej. Jed­nak­że na potrze­by tema­tu for­ma­cyj­ne­go tego roku w naszej wspól­no­cie te reflek­sje są bar­dziej niż wystar­cza­ją­ce. Bo wystar­czy choć­by na pod­sta­wie tych cyta­tów z Pisma św. i naszych Sta­tu­tów zro­bić rachu­nek sumie­nia i przy­pa­trzeć się sobie, na ile i w jaki spo­sób ja przy­czy­niam się do przy­bli­ża­nia Boże­go kró­le­stwa na zie­mi, czy jestem dobrym „robot­ni­kiem Ewan­ge­lii”, jak nazy­wał swo­ich misjo­na­rzy św. Kasper.

ks. Daniel Rafał Mokwa CPPS



Maj

APOSTOLSTWO MODLITWY.

W tym tek­ście roz­wa­ży­my o apo­stol­stwie przez modli­twę we Wspól­no­cie Krwi Chry­stu­sa. Poda­ne w tym tema­cie poni­żej opi­sy i przy­kła­dy poszcze­gól­nych ini­cja­tyw mogą być inspi­ra­cją, by wyko­rzy­stać te pomy­sły.
Apo­stol­stwo (pocho­dzi z języ­ka grec­kie­go od apo­sto­los – wysłan­nik) – ozna­cza przy­bli­ża­nie przez ludzi wie­rzą­cych innych osób do Boga i wia­ry. Apo­sto­łem jest czło­wiek obda­rzo­ny misją, posłan­nic­twem.
Modli­twa – w chrze­ści­jań­stwie to oso­bo­we spo­tka­nie czło­wie­ka z Bogiem. Modli­twa może być ust­na (sło­wa­mi); myśl­na (w myślach) i afek­tyw­na (uczu­cia­mi).
Apo­stol­stwo Modli­twy we Wspól­no­cie Krwi Chry­stu­sa (WKC) dzia­ła na wie­le spo­so­bów pod kie­row­nic­twem i odpo­wie­dzial­no­ścią Mode­ra­to­ra Kra­jo­we­go WKC oraz w opar­ciu o prze­pi­sy Sta­tu­tu Regio­nu Pol­skie­go Wspól­no­ty Krwi Chry­stu­sa (Roz­dział III). Cele Wspól­no­ty i spo­so­by ich reali­za­cji: Apo­stol­stwo Modli­twy i ewan­ge­li­za­cja w ducho­wo­ści Krwi Chry­stu­sa (§ 9 p. 3). Wspól­no­ta reali­zu­je swo­je cele poprzez (Roz­dział III § 10 p.3):
a) Dawa­nie świa­dec­twa przez swo­ją posta­wę (życie Ewan­ge­lią).
b) Świad­cze­nie o Jezu­sie dzia­ła­ją­cym przez Sło­wo Życia.
Sło­wo Życia, któ­re wybie­ra­my jako frag­ment z czy­ta­nej Ewan­ge­lii (Sło­wa Boże­go) pod­czas spo­tka­nia Gru­py Modli­tew­nej
1. Pod nazwą „Apo­stol­stwo Modli­twy” nie­któ­rzy koja­rzą jeden z naj­star­szych ruchów kato­lic­kich w świe­cie, zna­ny rów­nież jako Soda­li­cja Świę­te­go Ser­ca Jezu­so­we­go (mię­dzy­na­ro­do­we kato­lic­kie sto­wa­rzy­sze­nie modli­tew­ne), któ­rym opie­ku­ją się księ­ża jezu­ici. W tym jed­nak tek­ście myśli­my o apo­stol­stwie przez modli­twę ogól­nie i we Wspól­no­cie Krwi Chry­stu­sa.
2. Ency­klo­pe­dia Kato­lic­ka Tom XII Mary­ja – modli­twa. Kato­lic­ki Uni­wer­sy­tet Lubel­ski Jana Paw­ła II.

Wspól­no­ty Krwi Chry­stu­sa czy Gru­py Misyj­nej, jest Sło­wem, któ­re jest roz­wa­ża­ne i kon­tem­plo­wa­ne w naszych ser­cach, któ­re nas prze­mie­nia, nawra­ca oraz daje siłę. Pro­wa­dzi poprzez kolej­ne dni i jest obec­ne w rela­cjach z napo­tka­ny­mi ludź­mi, a tak­że w naszej modli­twie i pra­cy. Modli­my się Sło­wem Życia w róż­nych sytu­acjach życio­wych, trud­no­ściach, rado­ściach dnia codzien­ne­go, a tak­że za innych – jest to for­ma apo­stol­stwa modli­twy. Sło­wo Boże otwie­ra nas na Jezu­sa. Jed­no­czy nas i pro­wa­dzi do Boga. Uwraż­li­wia, zachę­ca do czy­nie­nia dobra, prze­ba­cza­nia oraz kocha­nia na wzór Chry­stu­sa. Umac­nia nas i innych w wie­rze. Kształ­tu­je nasze życie
– prze­ła­mu­je nasze „ja”, ucząc nas poko­ry. Sta­je­my się wzor­cem
– świa­tłem i solą dla innych. Świad­czy­my o Jezu­sie, o MIŁOŚCI przez miłość, tak, jak czy­nią to ucznio­wie Jezu­sa.
Ponad­to każ­dy czło­nek wspól­no­ty codzien­nie modli się modli­twa­mi do Krwi Chry­stu­sa. Może to być np. Lita­nia do Krwi Chry­stu­sa, Koron­ka do Krwi Chry­stu­sa czy Ojcze Przed­wiecz­ny lub inna dowol­na modli­twa w naszej ducho­wo­ści, któ­rą codzien­nie odma­wia, apo­sto­łu­jąc tą modli­twą w naszych rodzi­nach oraz wśród zna­jo­mych, bli­skich, np. pod­czas wspól­nych modlitw, spo­tkań oraz roz­mów. „Nade­szła godzi­na, aby został uwiel­bio­ny Syn Czło­wie­czy. Zapraw­dę, zapraw­dę, powia­dam wam: Jeże­li ziar­no psze­ni­cy wpadł­szy w zie­mię nie obumrze, zosta­nie tyl­ko samo, ale jeże­li obumrze, przy­no­si plon obfi­ty. Ten, kto kocha swo­je życie, tra­ci je, a kto nie­na­wi­dzi swe­go życia na tym świe­cie, zacho­wa je na życie wiecz­ne. A kto by chciał Mi słu­żyć, niech idzie za Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój słu­ga. A jeśli ktoś Mi słu­ży, uczci go mój Ojciec” (J 12, 23–26).
c) Pomoc w orga­ni­zo­wa­niu reko­lek­cji, sku­pień i piel­grzy­mek.
d) Udział w eki­pie pro­wa­dzą­cej reko­lek­cje, nie­dzie­le misyj­ne, spo­tka­nia.

Wspól­no­ta pro­pa­gu­je apo­stol­stwo modli­twy przez pomoc w orga­ni­zo­wa­niu reko­lek­cji czy sku­pień wyjaz­do­wych (poza Domem Misyj­nym), któ­re pro­wa­dzi Misjo­narz Krwi Chry­stu­sa. Pod­czas takich reko­lek­cji czy sku­pień jest więk­sza moż­li­wość bez­po­śred­nie­go docie­ra­nia z kate­che­zą (modli­twą), prze­ka­zu apo­stol­stwa modli­twy WKC do więk­szej gru­py osób zgro­ma­dzo­nych w koście­le. W cza­sie tych wyda­rzeń pro­wa­dzo­ne są rów­nież modli­twy pod­czas ado­ra­cji Naj­święt­sze­go Sakra­men­tu i śpie­wa­ne pie­śni ku czci Krwi Chry­stu­sa. To rów­nież jest przy­kład apo­stol­stwa modli­twy. Dobrze jest mieć sta­łą i otwar­tą na nowe oso­by „eki­pę”, wspie­ra­ją­cą kapła­na – misjo­na­rza pod­czas gło­szo­nych reko­lek­cji czy dni sku­pień. To wspar­cie może mieć wie­lo­ra­kie wymia­ry: od wspar­cia modli­tew­ne­go, poprzez pomoc w sprze­da­ży mate­ria­łów, aż do gło­sze­nia świa­dectw. Jed­nak­że w kon­tek­ście nasze­go tema­tu war­to zwró­cić uwa­gę na „zaple­cze modli­tew­ne”, któ­re jest wiel­kim wspar­ciem dla pro­wa­dzą­cych pod­czas reko­lek­cji i dni sku­pień. „Jeśli dwaj z was na zie­mi zgod­nie o coś pro­sić będą, to wszyst­kie­go uży­czy mi mój Ojciec, któ­ry jest w nie­bie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebra­ni w imię moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18, 19–20). Apo­stol­stwo modli­twy wpro­wa­dza­my też wycho­dząc na zewnątrz do innych osób poprzez piel­grzym­ki. Zapra­sza­my do uczest­nic­twa we wspól­nej modli­twie (pozna­wa­niu wspól­no­ty) pod­czas wyjaz­du i obec­no­ści na Noc­nym Czu­wa­niu na Jasnej Górze oraz na odpu­stach: Mat­ki i Kró­lo­wej Prze­naj­droż­szej Krwi i ku czci Krwi Chry­stu­sa. Nie­któ­rzy ani­ma­to­rzy orga­ni­zu­ją piel­grzym­ki do róż­nych miejsc świę­tych, pod­czas któ­rych jest pro­wa­dzo­na modli­twa w ducho­wo­ści Krwi Chry­stu­sa. W ich trak­cie jest pre­zen­to­wa­na Wspól­no­ta Krwi Chry­stu­sa, jej ducho­wość i cha­ry­zmat. Prze­ka­zy­wa­ne są infor­ma­cje np. o Reli­kwii Krwi Chry­stu­sa i Sank­tu­arium Krwi Chry­stu­sa w Czę­sto­cho­wie, o domach misyj­nych i misjo­na­rzach.
e) Roz­po­wszech­nie­nie modlitw i lite­ra­tu­ry o ducho­wo­ści Krwi Chry­stu­sa.
Modli­twy w ducho­wo­ści Krwi Chry­stu­sa roz­po­wszech­nia­my pod­czas: Eucha­ry­stii Msze św. wspól­no­to­we zama­wia­ne są w róż­nych inten­cjach człon­ków Wspól­no­ty Krwi Chry­stu­sa lub Misjo­na­rzy Krwi Chry­stu­sa. Pod­czas Mszy św. czy­ta­nia i śpiew pro­wa­dzo­ne są przez człon­ków wspól­no­ty, a modli­twa wier­nych czy­ta­na jest np. z wezwa­niem: „przez Prze­naj­droż­szą Krew Chry­stu­sa”. Ado­ra­cji Naj­święt­sze­go Sakra­men­tu Modli­twy i śpie­wy pod­czas ado­ra­cji pro­wa­dzo­ne są przez człon­ków WKC w ducho­wo­ści Krwi Chry­stu­sa. Modli­my się w róż­nych inten­cjach, m. in. za: ojczy­znę, rzą­dzą­cych, o pokój na Ukra­inie, w świe­cie i w naszej ojczyź­nie oraz pro­si­my o nowe powo­ła­nia kapłań­skie, zakon­ne i wspól­no­to­we. Do ado­ra­cji zapra­sza­my oso­by spo­za wspól­no­ty, do roz­wa­ża­nia Sło­wa Boże­go i wspól­nych modlitw na naszych spo­tka­niach. Pere­gry­na­cji Obra­zu Mat­ki i Kró­lo­wej Prze­naj­droż­szej Krwi i reli­kwii św. Kaspra Obraz Maryi i reli­kwie św. Kaspra „nawie­dza­ją” człon­ków WKC, jak i para­fian wraz z załą­czo­nym modli­tew­ni­kiem do Krwi Chry­stu­sa oraz z inny­mi infor­ma­cja­mi. Odma­wia­nie Lita­nii do Krwi Chry­stu­sa Przez cały lipiec w nie­któ­rych para­fiach codzien­nie odma­wia­na jest Lita­nia przed Mszą św. lub po Mszy św. Apo­stol­stwo modli­twy przez SMS‑y Człon­ko­wie Wspól­no­ty Krwi Chry­stu­sa orga­ni­zu­ją codzien­ną modli­twą za oso­by potrze­bu­ją­ce w danych dniach wspar­cia modli­tew­ne­go. Oso­by takie (potrze­bu­ją­ce) zgła­sza­ją się bez­po­śred­nio lub za pomo­cą oso­by trze­ciej do oso­by orga­ni­zu­ją­cej i pro­szą o modli­twę w okre­ślo­nej inten­cji. Mogą rów­nież zgło­sić inten­cję innej oso­by, pisząc sms‑y z inten­cją – z proś­bą o modli­twę. Uwa­ża­my przy tym, aby nie poda­wać nie­po­trzeb­nych infor­ma­cji (np. o szcze­gó­łach cho­rób, ponie­waż są to dane wraż­li­we, któ­rych pod groź­bą kar finan­so­wych nie wol­no udo­stęp­niać i są obję­te prze­pi­sa­mi RODO). Orga­ni­zo­wa­nie takiej sms-owej gru­py wspar­cia modli­tew­ne­go wyma­ga spo­ro tak­tu i dys­kre­cji. Modli­my się za oso­by potrze­bu­ją­ce pomo­cy i włą­cza­my inne oso­by do tych ini­cja­tyw modli­tew­nych wg wska­za­nia w Ewan­ge­lii: „Jeden dru­gie­go brze­mio­na noście i tak wypeł­nij­cie pra­wo Chry­stu­so­we” (Ga 6, 2). Współ­uczest­nic­two w 24-godzin­nych Mostach Modli­tew­nych. Są orga­ni­zo­wa­ne przez oso­by ze Star­gar­du Gdań­skie­go i na ich wzór orga­ni­zu­je­my cało­do­bo­we Mosty Modli­twy z udzia­łem WKC. Zapra­sza­my do tych „mostów” rów­nież oso­by spo­za WKC. Odma­wia­nie Nowen­ny do Krwi Chry­stu­sa Przez zor­ga­ni­zo­wa­ną gru­pę z udzia­łem osób trze­cich (np. przez 81 dni) w inten­cji Kościo­ła, kapła­nów oraz w innych inten­cjach i osób według potrze­by. Orga­ni­zo­wa­nie czter­dzie­sto­dnio­wej modli­twy cią­głej Pro­si­li­śmy w inten­cji: „prze­bła­ga­nia Pana Boga za grze­chy nasze i całe­go świa­ta i o usta­nie pan­de­mii koro­na­wi­ru­sa”. W cza­sie Wiel­kie­go Postu modli­li­śmy się codzien­nie w inten­cji usta­nia woj­ny na Ukra­inie oraz o pokój na świe­cie i w naszej ojczyź­nie, a tak­że w naszych rodzi­nach i w naszych ser­cach. Roz­wa­ża­li­śmy m. in. tajem­ni­ce koron­ki do Krwi Chry­stu­sa z udzia­łem osób spo­za wspól­no­ty. W wie­lu para­fiach odma­wia­na jest i pro­pa­go­wa­na Koron­ka do Krwi Chry­stu­sa oraz utwo­rzo­ne są róże różań­co­we (na wzór Żywe­go Różań­ca do Naj­święt­szej Maryi Pan­ny). Róża różań­co­wa jest modli­twą wspól­ną sied­miu osób. Każ­da oso­ba codzien­nie modli się jed­ną tajem­ni­cą Koron­ki do Krwi Chry­stu­sa według przy­dzie­lo­nej tajem­ni­cy. W ten spo­sób codzien­nie odma­wia­ny jest cały róża­niec – sie­dem czę­ści. Waż­ne jest, aby wszy­scy człon­ko­wie róży modli­li się w tej samej inten­cji, któ­ra jest zmie­nia­na co mie­siąc. Chcie­li­by­śmy też wzno­wić wydruk obraz­ków, tzw. „tajem­ni­czek”, z tajem­ni­ca­mi prze­la­nia Krwi Chry­stu­sa na wzór tajem­nic w Żywym Różań­cu do NMP. Jed­ną z form apo­stol­stwa modli­twy są „Kro­pel­ki” – ini­cja­ty­wa modli­tew­na zało­żo­na przez Bar­ba­rę Błasz­czyk, ani­ma­tor­kę die­ce­zjal­ną z Pod­re­gio­nu Czę­sto­chow­skie­go. „Modli­twa Kro­pel­ka­mi daje nam wyjąt­ko­wą moż­li­wość pogłę­bie­nia nasze­go cha­ry­zma­tu Krwi Chry­stu­sa i roz­wo­ju Wspól­no­ty Krwi Chry­stu­sa oraz nadzie­ję na nowe powo­ła­nia do reali­za­cji tej misji zgod­nie z wolą Bożą. (…) Zapra­sza­my do aktyw­ne­go włą­cze­nia się w to ducho­we dzie­ło. Pomysł ten zro­dził się już kil­ka lat temu w Pod­re­gio­nie Czę­sto­chow­skim i jest już spo­ro osób w to zaan­ga­żo­wa­nych. Chce­my to jed­nak roz­sze­rzyć na inne podregiony”.


f) Współ­pra­ca z inny­mi rucha­mi chrze­ści­jań­ski­mi w two­rze­niu
ini­cja­tyw ewan­ge­li­za­cyj­nych:

Włą­cza­my się w dzia­ła­nia z inny­mi rucha­mi na szer­szą ska­lę i wspie­ra­my ich modli­twą, obec­no­ścią, a przy oka­zji prak­tycz­ną pomo­cą. Przy­kła­do­wo, wzię­li­śmy udział jako gru­pa wspie­ra­ją­ca modli­tew­na przed Naj­święt­szym Sakra­men­tem pod­czas „Przy­sta­ni Miło­sier­dzia” – ewan­ge­li­za­cji w cza­sie festi­wa­lu Reg­ga­eland w Płoc­ku. Czę­sto WKC i róż­ne inne wspól­no­ty czy ruchy kato­lic­kie albo gru­py modli­tew­ne dzia­ła­ją­ce na tere­nie danej para­fii bio­rą razem czyn­ny udział we wspól­nej modli­twie pod­czas para­fial­nych nabo­żeństw, jak np. w dro­dze krzy­żo­wej. Pro­wa­dzą ado­ra­cje i odma­wia­ją z inny­mi wspól­no­ta­mi róża­niec Maryj­ny. Uczest­ni­czą w czu­wa­niach noc­nych, nabo­żeń­stwach czter­dzie­sto­go­dzin­nych według moż­li­wo­ści i potrze­by. Orga­ni­zu­ją wspól­ne spo­tka­nia opłat­ko­we i świą­tecz­ne. Wszyst­ko w jed­nym duchu, prze­peł­nie­ni miło­ścią do Chry­stu­sa. Wie­my, że apo­stol­stwo modli­twy zobo­wią­zu­je nas jako człon­ków Wspól­no­ty „zgod­nie z prze­pi­sa­mi Sta­tu­tów Regio­nal­nych do sze­rze­nia wśród wier­nych apo­stol­stwa modli­twy w ducho­wo­ści Prze­naj­droż­szej Krwi. Ci, któ­rzy są zjed­no­cze­ni w modli­twie z WKC, uczest­ni­czą w dobrach ducho­wych innych człon­ków nawet wte­dy, gdy nie mogą zaan­ga­żo­wać się w inne dzia­łal­no­ści Wspól­no­ty” „W modli­twie odnaj­du­je­my świa­tło i siłę do wypeł­nie­nia nasze­go posłan­nic­twa (por. AA 4)”4. Idzie­my i gło­si­my apo­stol­stwo modli­twy poprzez: Wspól­ną modli­twę w kapli­cach szpi­tal­nych, hospi­cjach za cho­rych i cier­pią­cych (ado­ra­cja Naj­święt­sze­go Sakra­men­tu, koron­ka do Krwi Chry­stu­sa i koron­ka do miło­sier­dzia Boże­go oraz
3 Sta­tut Gene­ral­ny Wspól­no­ty Krwi Chry­stu­sa, Region Pol­ski. III. Struk­tu­ra Orga­ni­za­cyj­na p. 22.
4 Sta­tut Gene­ral­ny Wspól­no­ty Krwi Chry­stu­sa, II. Regu­ła Życia, p. 8 Modli­twa.

inne modli­twy). Jako WKC od wie­lu lat pro­wa­dzi­my wspól­ną modli­twę w zakła­dzie kar­nym, pośród osa­dzo­nych. Waż­na jest nie tyl­ko sama wspól­na modli­twa, Msze św. ale jed­no­cze­śnie roz­mo­wa i uka­zy­wa­nie dobra, zna­cze­nia wia­ry, wska­zy­wa­nie swo­ją posta­wą na Pana Boga. W tym duchu poma­ga­my oso­bom ubo­gim, nie­za­rad­nym, np. wolon­ta­riat w Cari­tas; pro­wa­dze­nie roz­mów, pora­da i wspar­cie rodzin w kry­zy­sie (czy osób w uza­leż­nie­niach), porad­nic­two przy Ośrod­ku Pomo­cy Spo­łecz­nej. Jezus powie­dział: „Zapraw­dę powia­dam wam: Wszyst­ko, co uczy­ni­li­ście jed­ne­mu z tych bra­ci moich naj­mniej­szych, Mnie­ście uczy­ni­li” (Mt 25, 40).


Maria Krat­kow­ska



Dodatek do tematu
świadectwo apostolstwa modlitwy.

W 2015 roku powsta­ła nie­for­mal­na gru­pa modli­tew­na „Apo­stol­stwo Modli­twy”. Jak do tego doszło? Otóż moja przy­na­leż­ność do Wspól­no­ty Krwi Chry­stu­sa, życie „Sło­wem Życia”, cho­ro­ba i cier­pie­nia, któ­rych doświad­czy­łam, pro­wa­dzi­ły mnie do poszu­ki­wa­nia wspar­cia modli­tew­ne­go. Potrze­bo­wa­łam dru­gie­go czło­wie­ka, osób odda­nych i kocha­ją­cych, któ­re wspie­ra­ły­by mnie – a ja ich – swo­imi modli­twa­mi. To wszyst­ko zaowo­co­wa­ło powsta­niem gru­py modli­tew­nej. Na począt­ku cho­ro­by wysy­ła­łam do nich sms‑y z proś­bą o modli­twę. Kie­dy inni zwra­ca­li się do mnie o upra­sza­nie łask, a ja nie byłam w sta­nie fizycz­nym obej­mo­wać ich swo­ją modli­twą z powo­du moje­go cier­pie­nia, pole­ca­łam ich modli­twie innych. I tak w 2015 roku Pan Bóg powo­łał gro­no osób zaan­ga­żo­wa­nych: modlą­cych się i chęt­nych do modli­twy, słu­żąc tym, któ­rzy są w potrze­bie. Obec­nie gru­pa ta nazwa­na jest we Wspól­no­cie Dia­ko­nią Modli­twy, któ­ra liczy 288 osób (stan na maj 2023), w tym: człon­ko­wie WKC 102 oso­by, 158 osób nie­przy­na­le­żą­cych do Wspól­no­ty oraz 13 księ­ży die­ce­zjal­nych, 12 misjo­na­rzy CPPS i 3 sio­stry zakon­ne. Nie­któ­re z wymie­nio­nych osób inten­cje prze­sy­ła­ją dalej. Two­rzy­my gru­pę osób modlą­cych się w róż­nych inten­cjach: za oso­by potrze­bu­ją­ce wspar­cia – cho­re, cier­pią­ce. Modli­my się rów­nież w bie­żą­cych inten­cjach: potrze­bach Kościo­ła, świa­ta i inten­cjach wła­snych. W modli­twie odnaj­du­je­my „świa­tło i siłę do wypeł­nie­nia nasze­go posłan­nic­twa”, któ­re nas przy­bli­ża do Chry­stu­sa (oso­bi­ste Ado­ra­cje Naj­święt­sze­go Sakra­men­tu w tych inten­cjach). Moim małym marze­niem jest, aby takie gru­py powsta­wa­ły w innych para­fiach, bo prze­cież każ­dy z nas może być apo­sto­łem modli­twy. Zachę­ca­my więc i zapra­sza­my innych do modli­twy przez Krew Chry­stu­sa w die­ce­zjach, reali­zu­jąc „wiel­kie” apo­stol­stwo modli­twy we wspól­no­cie, w jed­no­ści. Może ziści się pro­po­zy­cja, któ­rą kie­dyś otrzy­ma­łam (zasu­ge­ro­wa­na przez kapła­na), aby jeden raz w mie­sią­cu kapłan misjo­narz spra­wo­wał Mszę św. w tych inten­cjach, dołą­cza­jąc rów­nież oso­by modlą­ce się spo­za naszej Wspól­no­ty. W 2018 roku w die­ce­zji płoc­kiej zosta­ła zało­żo­na Księ­ga Modli­tew­na, w któ­rej wpi­sy­wa­ne są wspo­mnia­ne inten­cje, proś­by, za któ­re się modli­my, ale też wpi­su­je­my tam podzię­ko­wa­nia za łaski. Aktu­al­nie (2023) dwa razy w roku spra­wo­wa­ne są Msze św. w tych inten­cjach oraz za oso­by modlą­ce się. Pierw­sza pod­czas Odpu­stu Mat­ki i Kró­lo­wej Prze­naj­droż­szej Krwi w Sank­tu­arium Krwi Chry­stu­sa w Czę­sto­cho­wie, dru­ga – pod­czas Noc­ne­go Czu­wa­nia przed obra­zem Mat­ki Bożej Czę­sto­chow­skiej na Jasnej Górze. Modląc się do Pana Boga o wska­za­nie frag­men­tu Pisma Świę­te­go przy pisa­niu tego tema­tu – „Apo­stol­stwo Modli­twy”, dozna­łam w swo­im ser­cu uczu­cia wiel­kiej miło­ści i łaski, a w mojej gło­wie wybrzmie­wa­ły sło­wa: Jeden dru­gie­go brze­mio­na noście i tak wypeł­nij­cie pra­wo Chry­stu­so­we (Ga 6, 2). Sło­wa te wska­zu­ją mi dro­gę oraz mówią, że moja decy­zja pro­wa­dze­nia gru­py modli­tew­nej Apo­stol­stwa Modli­twy (Dia­ko­ni modli­twy) była słusz­na. Służ­ba modli­twy dla innych, „spa­la­nie się” dla sie­bie nawza­jem poprzez modli­twę i tro­skę, mobi­li­zu­je mnie do dal­szej pra­cy nad sobą, by być lep­szym czło­wie­kiem, jak rów­nież dopin­gu­je mnie do ucze­nia się poko­ry i MIŁOŚCI! „Gdy­bym mówił języ­ka­mi ludzi i anio­łów, a miło­ści bym nie miał, stał­bym się jak miedź brzę­czą­ca albo cym­bał brzmią­cy. Gdy­bym też miał dar pro­ro­ko­wa­nia i znał wszyst­kie tajem­ni­ce, i posiadł wszel­ką wie­dzę, i wszel­ką (moż­li­wą) wia­rę, tak iżbym góry prze­no­sił, a miło­ści bym nie miał, był­bym niczym. I gdy­bym roz­dał na jał­muż­nę całą majęt­ność moją, a cia­ło wysta­wił na spa­le­nie, lecz miło­ści bym nie miał, nic bym nie zyskał”.
(1 Kor 13, 1–3)

Maria Krat­kow­ska



Czer­wiec

Szukać tych, co zginęli.

Albo­wiem Syn Czło­wie­czy przy­szedł szu­kać i zba­wić to, co zgi­nę­ło” (Łk 19, 10). Dobrym wstę­pem do roz­wa­ża­ne­go tema­tu jest Ewan­ge­lia o powo­ła­niu cel­ni­ka Mate­usza (Łk 5, 27–32): „Potem wyszedł i zoba­czył cel­ni­ka, imie­niem Lewi, sie­dzą­ce­go w komo­rze cel­nej. Rzekł do nie­go: «Pójdź za Mną!» On zosta­wił wszyst­ko, wstał i cho­dził za Nim. Potem Lewi wypra­wił dla Nie­go wiel­kie przy­ję­cie u sie­bie w domu; a była spo­ra licz­ba cel­ni­ków oraz innych, któ­rzy zasia­da­li z nimi do sto­łu. Na to szem­ra­li fary­ze­usze i ucze­ni ich w Piśmie i mówi­li do Jego uczniów: «Dla­cze­go jecie i pije­cie z cel­ni­ka­mi i grzesz­ni­ka­mi?» Lecz Jezus im odpo­wie­dział: «Nie potrze­bu­ją leka­rza zdro­wi, ale ci, któ­rzy się źle mają. Nie przy­sze­dłem wezwać do nawró­ce­nia spra­wie­dli­wych, lecz grzesz­ni­ków»”. Ewan­ge­lia ta mówi przede wszyst­kim o powo­ła­niu jed­ne­go z apo­sto­łów, któ­ry był cel­ni­kiem, a więc czło­wie­kiem nie tyl­ko grzesz­nym, ale też pogar­dza­nym przez roda­ków jako kola­bo­rant, zdraj­ca, oszust i zło­dziej, bo to były takie cza­sy. Mate­usz, wybra­ny przez Jezu­sa na swo­je­go ucznia, wypra­wia ucztę dla swo­je­go Mistrza. Na tę ucztę zosta­ją zapro­sze­ni cel­ni­cy i grzesz­ni­cy. Taka posta­wa Jezu­sa i Jego uczniów, zasia­da­ją­cych wraz z grzesz­ni­ka­mi i cel­ni­ka­mi przy jed­nym sto­le, gor­szy­ły fary­ze­uszy. Oce­nia­li to zacho­wa­nie w świe­tle Pra­wa i nie rozu­mie­li sen­su misji Jezu­sa, któ­ry nie przy­szedł dzie­lić ludzi na czy­stych i nie­czy­stych, spra­wie­dli­wych i nie­spra­wie­dli­wych, ale „szu­kać i zba­wić to, co zgi­nę­ło” (Łk 19, 10). Fary­ze­usze mówi­li o Nim, że to przy­ja­ciel cel­ni­ków i grzesz­ni­ków (Mt 11, 19). Jezus bowiem niko­go nie wyklu­czał ze swo­je­go towa­rzy­stwa, ale był otwar­ty na wszyst­kich. Dla­te­go nie tyl­ko nie uni­kał kon­tak­tu z grzesz­ni­ka­mi i cel­ni­ka­mi, z ludź­mi z mar­gi­ne­su spo­łecz­ne­go, ale szu­kał ich, a nawet bywał u nich w gości­nie. Taka posta­wa Jezu­sa jest dowo­dem na to, że niko­go nie spi­sy­wał na stra­ty, lecz wszyst­kim dawał szan­sę, a spo­tka­nia z N im koń­czy­ły się prze­ba­cze­niem grze­chów, nawró­ce­niem, prze­mia­ną życia. Jed­nym z tych, któ­ry doświad­czył skut­ków spo­tka­nia z Jezu­sem, był cel­nik Mate­usz. Był on cel­ni­kiem, a więc nale­żał do naj­bar­dziej znie­na­wi­dzo­nej gru­py ludzi w Izra­elu. Cel­ni­cy bowiem pobie­ra­li podat­ki na rzecz Rzy­mian, stąd oskar­ża­no ich o kola­bo­ra­cje z oku­pan­tem, a tak­że o nad­uży­cia, któ­rych się czę­sto dopusz­cza­li. Z tej przy­czy­ny fary­ze­usze nazy­wa­li ich nie­czy­sty­mi. Twier­dzi­li wręcz, że cel­nik nie może nawet poku­to­wać za swe grze­chy, gdyż nie jest w sta­nie wie­dzieć dokład­nie, ilu ludzi do tej pory oszu­kał. Od cel­ni­ków stro­ni­li wszy­scy Żydzi prze­strze­ga­ją­cy Pra­wa. Jezus był tu wyjąt­kiem. Jemu nie prze­szka­dza­ło to, że Mate­usz był cel­ni­kiem, że może rów­nież dopusz­czał się bez­pra­wia. Jezus nie tyl­ko wszyst­ko mu prze­ba­czył, ale w dodat­ku uczy­nił jed­nym ze swo­ich uczniów. Ta sce­na powo­ła­nia cel­ni­ka poka­zu­je nam, że każ­dy czło­wiek może się zmie­nić. Dopó­ki czło­wiek żyje, to nie powin­ni­śmy go prze­kre­ślać, spi­sy­wać na stra­ty, stro­nić od nie­go. Jeśli ktoś cho­ru­je, to na ranę, po pro­stu zakła­da mu się opa­tru­nek. Ducho­we rany też powin­no się opa­try­wać. Jak to robić? Trze­ba sta­rać się dostrze­gać w dru­gim czło­wie­ku głów­nie dobro, a to, co nie jest dosko­na­łe, przyj­mo­wać jako coś, co prze­szka­dza komuś na jego dro­dze do świę­to­ści i war­to zmie­nić, ale nie dys­kwa­li­fi­ku­je go w naszych oczach. Czło­wiek sta­je się naraz naj­pięk­niej­szym na świe­cie, jeże­li spoj­rzy­my na nie­go ocza­mi miło­ści, ocza­mi Boga, nie­za­leż­nie od tego, co inni o nim myślą. Szcze­gól­nie ani­ma­to­rzy, ale tak­że i wszy­scy człon­ko­wie Wspól­no­ty Krwi Chry­stu­sa, powin­ni trak­to­wać dru­gie­go czło­wie­ka tro­chę na kre­dyt, wie­rząc, że to dobro kie­dyś w nim zaowo­cu­je. Miłość rodzi dobro i poma­ga dru­gie­mu wzra­stać, jak rosa i słoń­ce rośli­nom. Wła­śnie tak patrzył na czło­wie­ka Jezus w przy­to­czo­nym frag­men­cie Ewan­ge­lii. Potra­fił wydo­być z Mate­usza to, co w nim naj­pięk­niej­sze. Potra­fił poka­zać, że może być nie tyl­ko dobry, ale może nawet być Jego uczniem, apo­sto­łem, któ­ry kie­dyś wier­nie spi­sze Ewan­ge­lię, od któ­rej roz­po­czy­na się Pismo Świę­te Nowe­go Testa­men­tu. Gdy­by Jezus przy­jął stan­dar­do­wy spo­sób postę­po­wa­nia wzglę­dem Mate­usza i nie zapro­sił go do pój­ścia za sobą, to praw­do­po­dob­nie czło­wiek ten do koń­ca swe­go życia pro­wa­dził­by życie grzesz­ne jako cel­nik. Jed­nak Jezus zaufał komuś, komu tak napraw­dę nie powin­no się ufać, gdyż czło­wiek ten wyspe­cja­li­zo­wał się w oszu­stwie, któ­ry wyrzekł się swej god­no­ści Izra­eli­ty na rzecz łatwe­go życia w dobro­by­cie. Dobroć Jezu­sa i zaufa­nie na kre­dyt dla dru­gie­go czło­wie­ka spra­wia­ły, że tak wie­lu ludzi doświad­cza­ło prze­mia­ny życia po spo­tka­niu z Nim. Ewan­ge­lia o Mate­uszu poka­zu­je, w jak natu­ral­ny spo­sób Jezus to robił. Po pro­stu przy­cho­dził do czy­je­goś domu, sia­dał za sto­łem i roz­ma­wiał. A ile my dziś mamy takich oka­zji? Roz­mo­wa z Jezu­sem była jed­nak inna niż z każ­dym innym czło­wie­kiem, bo Jezus, Bóg pełen miło­ści, kochał każ­de­go czło­wie­ka i to czu­li ci, któ­rzy mie­li szczę­ście Go spo­tkać. Szcze­gól­nie jed­nak umi­ło­wał swo­ich uczniów, któ­rych powo­łał, aby towa­rzy­szy­li Mu na co dzień, aby potem kon­ty­nu­owa­li Jego dzie­ło, a na przy­kła­dzie Mate­usza widzi­my, że wpro­wa­dzał w życie sło­wa, któ­re wypo­wie­dział do obu­rzo­nych fary­ze­uszy: „Nie przy­sze­dłem wezwać do nawró­ce­nia spra­wie­dli­wych, lecz grzesz­ni­ków”. War­to się zasta­no­wić, w jaki spo­sób Jezus miło­wał swych uczniów i dla­cze­go ich miło­wał. O! Nie; na pew­no nie mogły Go pocią­gnąć ich zale­ty natu­ral­ne, gdyż nie­skoń­czo­na „odle­głość” dzie­li­ła Go od nich. On – Jezus – był Wie­dzą, Wie­ku­istą Mądro­ścią, Miło­ścią, Świę­to­ścią, Nie­skoń­czo­ną Dosko­na­ło­ścią, a oni byli bied­ny­mi grzesz­ni­ka­mi, ludź­mi pro­sty­mi i peł­ny­mi przy­ziem­nych trosk i myśli. Mimo to Jezus nazy­wa ich swy­mi przy­ja­ciół­mi, swy­mi brać­mi. Chce, aże­by pano­wa­li z Nim razem w kró­le­stwie Jego Ojca i pra­gnie umrzeć na krzy­żu, aby im to kró­le­stwo otwo­rzyć, ponie­waż sam powie­dział: „Nikt nie ma więk­szej miło­ści od tej, gdy ktoś życie swo­je odda­je za przy­ja­ciół swo­ich” (J 15, 13). W histo­rii Kościo­ła było wie­le osób, któ­re zro­zu­mia­ły miłość Jezu­sa i pra­gnę­ły swo­im życiem odpo­wie­dzieć na nią. Są to świę­ci, ci zauwa­że­ni i kano­ni­zo­wa­ni, oraz ci cisi świę­ci, któ­rzy żyli gdzieś ukry­ci przed ocza­mi innych ludzi, żyjąc może gdzieś w ubo­giej wio­sce, małym mia­stecz­ku, czy zamknię­ci za drzwia­mi swe­go domu w cicho­ści cier­piąc, modląc się, speł­nia­jąc swo­je codzien­ne obo­wiąz­ki, zasłu­ży­li sobie na to mia­no. Wśród nich jest św. Tere­ska od Dzie­ciąt­ka Jezus, św. Fau­sty­na Kowal­ska, św. Kasper del Bufa­lo i inni. Św. Tere­ska od Dzie­ciąt­ka Jezus napi­sa­ła w swo­im pamięt­ni­ku: „O tak, czu­ję to, że kie­dy jestem z Nim zjed­no­czo­na, tym bar­dziej kocham moje sio­stry. Kie­dy chcę spo­tę­go­wać w sobie tę miłość, a sza­tan usi­łu­je pod­su­nąć mi przed oczy duszy błę­dy tej lub tam­tej sio­stry, dla mnie mniej sym­pa­tycz­nej, spie­szę, by wyna­leźć jej cno­ty i dobre pra­gnie­nia; mówię sobie, że zoba­czy­łam tyl­ko jeden jej upa­dek, a może odnio­sła ona wie­le zwy­cięstw, któ­re przez poko­rę ukry­ła i że to, co zda­je się być błę­dem, może ze wzglę­du na inten­cję być aktem cno­ty. Nie­trud­no mi sie­bie o tym prze­ko­nać, bo sama na sobie doświad­czy­łam, jak to nigdy nie moż­na sądzić. – Było to pod­czas rekre­acji; sio­stra koło­wa zadzwo­ni­ła dwa razy; trze­ba było otwo­rzyć bra­mę klau­zu­ro­wą robot­ni­kom, któ­rzy mie­li wnieść drzew­ka prze­zna­czo­ne do żłób­ka. Rekre­acja nie była weso­ła, bo nie było Cie­bie, moja dro­ga Mat­ko, toteż pomy­śla­łam, że jeśli mnie zawo­ła­ją do pomo­cy, będę bar­dzo zado­wo­lo­na; wła­śnie mat­ka Pod­prze­ory­sza powie­dzia­ła, bym poszła usłu­żyć ja albo sio­stra, któ­ra była koło mnie; natych­miast zaczę­łam zdej­mo­wać far­tu­szek, ale dosyć spo­koj­nie, aby moja towa­rzysz­ka mogła mnie uprze­dzić, sądzi­łam bowiem, że będzie jej miło pójść pomóc. Sio­stra zastę­pu­ją­ca sza­far­kę z uśmie­chem patrzy­ła na nas i widząc, że wsta­łam ostat­nia, powie­dzia­ła do mnie: «Ach! dobrze wie­dzia­łam, że nie przy­dasz tej per­ły do swej nie­bie­skiej koro­ny; zbyt wol­no zabie­ra­łaś się do tego…» Z pew­no­ścią całe zgro­ma­dze­nie uwa­ża­ło, że postą­pi­łam tak pod wpły­wem natu­ry, a mnie trud­no wypo­wie­dzieć, jak zba­wien­ne dla mej duszy było to drob­ne zda­rze­nie i jak uczy­ni­ło mnie pobłaż­li­wą dla sła­bo­ści innych. Chro­ni mnie teraz tak­że od próż­no­ści, kie­dy jestem chwa­lo­na, bo wte­dy mówię sobie: sko­ro moje małe akty cno­ty bie­rze się za nie­do­sko­na­łość, to moż­na się rów­nie mylić, bio­rąc za cno­tę to, co jest nie­do­sko­na­ło­ścią. Mówię więc za św. Paw­łem: «Bar­dzo mało mnie smu­ci być sądzo­ną przez jaki­kol­wiek try­bu­nał ludz­ki. Nie sądzę sie­bie samej; tym, któ­ry mnie sądzi, jest PAN» (1 Kor 4, 3–4). Aby więc uczy­nić sobie ten sąd bar­dziej przy­chyl­nym, albo raczej, by nie być wca­le sądzo­ną, chcę zawsze z miło­ścią myśleć o wszyst­kich, bo Jezus powie­dział: «Nie sądź­cie, a nie będzie­cie sądze­ni» (Łk 6, 37)” (Św. Tere­sa od Dzie­ciąt­ka Jezus – Dzie­je duszy, 10). Św. s. Fau­sty­na Kowal­ska nato­miast pisze: „Dziś odwie­dzi­ła mnie pew­na świec­ka oso­ba, przez któ­rą mia­łam wiel­kie przy­kro­ści, któ­ra nad­uży­ła mojej dobro­ci, kła­miąc wie­le rze­czy. W pierw­szej chwi­li, gdy ją zoba­czy­łam, ścię­ła mi się krew w żyłach, gdyż sta­nę­ło mi wszyst­ko przed oczy­ma, co przez nią wycier­pieć musia­łam, choć jed­nym sło­wem od niej uwol­nić bym się mogła. I przy­szła mi myśl, aby jej dać poznać praw­dę sta­now­czo i natych­miast. Ale w jed­nej chwi­li sta­nę­ło mi miło­sier­dzie Boże przed oczy­ma i posta­no­wi­łam tak z nią postę­po­wać, jak­by postą­pił Jezus będąc na moim miej­scu. Zaczę­łam z nią roz­ma­wiać łagod­nie, a kie­dy pra­gnę­ła roz­ma­wiać ze mną sam na sam, wten­czas dałam jej jasno poznać jej smut­ny stan duszy, w spo­sób bar­dzo deli­kat­ny. Widzia­łam jej głę­bo­kie wzru­sze­nie, choć kry­ła je przede mną. W tej chwi­li weszła oso­ba trze­cia, a więc roz­mo­wa nasza sam na sam zosta­ła skoń­czo­na. Oso­ba ta pro­si­ła mnie o szklan­kę wody i jesz­cze dwie rze­czy inne, a to chęt­nie jej uczy­ni­łam zadość. Jed­nak gdy­by nie łaska Boża, nie była­bym w sta­nie tak z nią postą­pić. Kie­dy ode­szły, dzię­ko­wa­łam Bogu za łaskę, któ­ra mnie wspie­ra­ła w tym cza­sie. Wtem usły­sza­łam te sło­wa: «Cie­szę się, że postą­pi­łaś jako praw­dzi­wa cór­ka moja. Bądź zawsze miło­sier­na, jako ja miło­sier­ny jestem. Kochaj wszyst­kich z miło­ści ku mnie, choć­by naj­więk­szych wro­gów, aby się mogło w całej peł­ni odbić w ser­cu two­im miło­sier­dzie moje». O Chry­ste, choć tak wiel­kich wysił­ków trze­ba, ale z łaską Two­ją wszyst­ko moż­na” („Dzien­ni­czek”, 1694–1695). „Kochaj wszyst­kich z miło­ści ku Mnie” – mówi też dziś Jezus do każ­de­go z nas. Wie­my, że nie jest to zawsze łatwe, ale jak zauwa­ży­ła s. Fau­sty­na: „z łaską Two­ją wszyst­ko moż­na”, Panie Jezu Chry­ste. Jeśli rze­czy­wi­ście z miło­ścią pój­dzie­my do ludzi, ufni, że Jezus jest z nami i nam pomo­że, to na pew­no wie­le osób przy­pro­wa­dzi­my do Chry­stu­sa, roz­pa­la­jąc ich ser­ca miło­ścią do Boga i innych ludzi. War­to też zoba­czyć choć­by na jed­nym przy­kła­dzie, jak to robił zało­ży­ciel nasze­go Zgro­ma­dze­nia, św. Kasper del Bufa­lo. Oto jed­no ze zda­rzeń z jego życia: „Przed wyjaz­dem do For­lim­po­po­li misjo­na­rze otrzy­ma­li ano­nim ostrze­ga­ją­cy o pla­no­wa­nym zama­chu na ich życie. Uwa­ża się ich bowiem za szpie­gów papie­ża i zaka­mu­flo­wa­nych urzęd­ni­ków regio­nal­nej poli­cji. Ks. Kasper jed­nak poje­chał. Na pogróż­ki o śmier­ci tema­tem jego kaza­nia była wła­śnie śmierć chrze­ści­ja­ni­na. „Moim życiem jest Chry­stus, a śmierć zyskiem”. Ogrom­ne tłu­my ludzi cze­ka­ły w kolej­ce na spo­wiedź, gdy kazno­dzie­ja scho­dził z ambo­ny. Nawet zawo­do­wi ban­dy­ci skru­sze­ni pada­li na kola­na. Pogróż­ki zama­chu nie były fik­cją. Wro­go­wie reli­gii i misjo­na­rzy wyna­ję­li czte­rech zna­nych powszech­nie zbó­jów z oko­li­cy: obie­ca­li im sowi­tą zapła­tę, jeże­li zamor­du­ją Kaspra. On zaś, cho­ciaż uprze­dzo­ny o powzię­tym zamia­rze nie prze­rwał nauk, ufa­jąc, że jego obro­na leży w rękach boskich. Po kaza­niu jeden z ban­dy­tów poszedł za nim do domu, w któ­rym zatrzy­ma­li się misjo­na­rze. Pozo­sta­li trzej cze­ka­li na nie­go w wozie, przy­go­to­wa­ni do uciecz­ki po doko­na­niu mor­du. Salva­dor Cor­te­si, jeden z kole­gów Kaspra, prze­ra­ził się, gdy ujrzał ban­dy­tę, któ­ry mu oznaj­mił, że chce widzieć się z del Bufa­lo. Ks. Cor­te­si pobiegł do Kaspra z ostrze­że­niem. Ten zaś uspo­ko­ił go, mówiąc: – Pozwól mu wejść, Bóg go przy­słał! Gdy ban­dy­ta prze­stą­pił próg domu, wziął go za rękę i zapro­wa­dził do swe­go poko­ju, mówiąc ser­decz­nie: – Witaj, panie! Czy przy­sze­dłeś, żeby się wyspo­wia­dać? Ban­dy­ta poczuł się zbi­ty z tro­pu. Pod opoń­czą czuł ukry­ty szty­let, lecz nie miał siły go wydo­być. Tym­cza­sem misjo­narz pytał dalej: – Chcesz otrzy­mać pokój Chry­stu­sa, czy też bez koń­ca prze­le­wać ludz­ką krew? Pamię­taj, że Pan nasz prze­le­wał Swo­ją Krew za cie­bie, wła­śnie za cie­bie! Twój szty­let nie zabi­je mnie, a ponow­nie ugo­dzi śmier­tel­nie same­go Chry­stu­sa. On mnie wyświę­cił, bym codzien­nie pomna­żał Jego świę­tą Krew na ołta­rzu. Chcesz spla­mić się krwią Abla? Czy nazy­wasz się Kain? Krew Chry­stu­sa będzie świad­czyć prze­ciw­ko tobie przez całą wiecz­ność. Widząc ser­decz­ną dobroć w oczach księ­dza, zbrod­niarz padł mu w ramio­na i wyznał grze­chy; łań­cuch zbrod­ni cią­żą­cy mu na sumie­niu, spla­mio­nym krwią. Po roz­grze­sze­niu Kasper, trzy­ma­jąc go pod rękę, odpro­wa­dził do drzwi i zapy­tał o cze­ka­ją­cych na nie­go towa­rzy­szy: – Gdzie oni są? Zoba­czył przy pobli­skim moście tłum ludzi, któ­rzy byli świad­ka­mi strasz­nej kata­stro­fy: prze­stra­szo­ne konie ponio­sły wóz do rze­ki i wszy­scy zato­nę­li” („Apo­sto­ło­wie Krwi Chry­stu­sa” – Alfon­so de San­ta Cruz, Wro­cław 1984, str. 61–62). Tak. Ser­decz­na dobroć widzia­na w naszych oczach i peł­ne mądro­ści sło­wa odnie­sio­ne do Chry­stu­sa potra­fią skru­szyć nawet zatwar­dzia­łe ser­ce grzesz­ni­ka, potra­fią też wzbu­dzić chęć prze­mia­ny życia w tych, któ­rych ser­ca są zale­d­wie let­nie, tych, któ­rzy Mszę św. trak­tu­ją jako cięż­ki obo­wią­zek, a przy­ka­za­nia jako prze­szko­dę do szczę­ścia. Przy tym nie moż­na wąt­pić w pomoc Bożą, gdyż Jemu bar­dziej niż nam zale­ży na nawró­ce­niu każ­de­go czło­wie­ka, a szcze­gól­nie tych, „któ­rzy się źle mają”. Spójrz­my na Jezu­sa, któ­ry nam w wie­rze prze­wo­dzi. On na to przy­szedł na świat, „aby dać świa­dec­two praw­dzie” (J 18, 37), aby nauczyć nas tak żyć, aby­śmy nie tyl­ko sami byli zba­wie­ni, ale też poma­ga­li tym, któ­rzy się gdzieś zagu­bi­li i być może zda­je się im, że dla nich już nie ma nadziei i wszyst­ko jest skoń­czo­ne. Oprócz tego, sko­ro Jezus szu­kał grzesz­ni­ków i przy­gar­niał ich, to czyż i my nie powin­ni­śmy czy­nić podob­nie? Oprócz tego jesz­cze Jezus przy­po­mi­nał, że jeden jest tyl­ko Nauczy­ciel Bóg, a my wszy­scy – a więc ani­ma­to­rzy, kapła­ni, misjo­na­rze – brać­mi jeste­śmy (zob. Mt 23, 8). Ostrze­gał też przed sądze­niem innych, aby nie popaść przed sąd, gdyż jeden jest tyl­ko Sędzia, któ­ry może dać życie wiecz­ne lub wtrą­cić do pie­kła. Mówił też o tym św. Jakub (zob. Jk 4, 11–12). Jezus zmar­twych­wsta­ły spra­wił, że Sza­weł, wróg chrze­ści­jan, stał się naj­więk­szym Apo­sto­łem Naro­dów, któ­ry swą wia­rę w Chry­stu­sa zano­sił do pogan, nie zwa­ża­jąc na tru­dy, prze­śla­do­wa­nia, udrę­ki, wię­zie­nia. Kim­że my jeste­śmy i co mamy innym do zaofe­ro­wa­nia, cze­go nie mają u sie­bie w para­fiach? Jaki przy­kład im może­my dać? War­to na zakoń­cze­nie roku for­ma­cyj­ne­go zro­bić sobie taki rachu­nek sumie­nia, aby wejść w nowy rok z zapa­łem Chry­stu­so­wym, o któ­rym wspo­mi­na dzi­siej­sza Ewan­ge­lia. Dom Boży to głów­nie dom modli­twy. Zatem czyż nie jest naj­waż­niej­sza modli­twa w naszym życiu i w życiu człon­ków WKC? Czyż nie jest bar­dzo waż­ne życie „Sło­wem życia”, któ­re z tygo­dnia na tydzień kształ­tu­je człon­ków Wspól­no­ty? Czyż nie jest waż­na zbio­ro­wa modli­twa w tygo­dnio­wych gru­pach, któ­ra może być wysłu­cha­na wła­śnie dla­te­go, że gru­pa stwa­rza taką moż­li­wość, zgod­nie z obiet­ni­cą Jezu­sa? Czyż nie jest waż­ne stwo­rze­nie moż­li­wo­ści roz­ma­wia­nia nor­mal­nym języ­kiem tak­że o Bogu, Jego obec­no­ści i dzia­ła­niu w naszym życiu wów­czas, gdy we współ­cze­snym świe­cie nawet w rodzi­nach trud­no o taką budu­ją­cą roz­mo­wę i wspól­ną modli­twę? Cze­go nam jesz­cze trze­ba? Cóż my może­my dać ludziom wię­cej niż sam Bóg? Czy też nie powin­ni­śmy brać przy­kła­du ze św. Kaspra del Bufa­lo, któ­ry – podob­nie jak Jezus – szu­kał szcze­gól­nie tych, któ­ry­mi inni pogar­dza­li? Kasper zakła­dał dla nich domy, opie­ko­wał się nimi, nie ocze­ku­jąc nic w zamian. Nicze­go też nie narzu­cał pod groź­bą grze­chu, a jedy­nie wska­zy­wał na to, co dobre i zale­cał… – głów­nie po to, „aby żad­na kro­pla Krwi Chry­stu­sa nie była prze­la­na darem­nie”. Czyż i nie to powin­no być naszą tro­ską? 15 wrze­śnia 2015 r. w kapli­cy Domu św. Mar­ty pod­czas Mszy św. papież Fran­ci­szek tak mówił: „Kościół jest Mat­ką. To nasza «Świę­ta Mat­ka Kościół», któ­ra nas rodzi przez chrzest, daje nam roz­wi­jać się w swo­jej wspól­no­cie i oka­zu­je posta­wę macie­rzyń­stwa, łagod­no­ści, dobro­ci: Mat­ka Boża i Mat­ka Kościół umie­ją tulić swo­je dzie­ci, darzyć je czu­ło­ścią. Myśleć o Koście­le bez tego macie­rzyń­stwa, to wyobra­żać sobie sztyw­ne sto­wa­rzy­sze­nie, sto­wa­rzy­sze­nie bez ludz­kie­go cie­pła, osie­ro­co­ne”. Fran­ci­szek dodał, że Kościół przyj­mu­je nas wszyst­kich wła­śnie jak mat­ka: „A tam, gdzie jest macie­rzyń­stwo, jest życie, jest radość, jest pokój, wzra­sta się w poko­ju. Kie­dy zabrak­nie tej macie­rzyń­sko­ści, pozo­sta­je tyl­ko sztyw­ność, owa dys­cy­pli­na, w któ­rej nie ma miej­sca na uśmiech. Jed­ną z rze­czy naj­pięk­niej­szych i naj­bar­dziej ludz­kich jest uśmie­chać się do dziec­ka i spra­wiać, że ono się uśmie­cha”. A my, kocha­ni, jak przyj­mu­je­my nowych człon­ków? W jaki spo­sób przyj­mu­je­my sie­bie nawza­jem? Czy z czu­ło­ścią Mat­ki, Bożej Mat­ki, Mat­ki Prze­naj­droż­szej Krwi, Wspo­mo­ży­ciel­ki Wier­nych, czy może nie­ste­ty ina­czej? Niech zatem do reflek­sji, do szu­ka­nia odpo­wie­dzi na te dwa pyta­nia, pobu­dzą nas powyż­sze sło­wa papie­ża. Niech Duch Świę­ty nas pro­wa­dzi dro­gą Bożej mądro­ści i miłości.


ks. Andrzej Szy­mań­ski CPPS