EUCHARYSTIA – SAKRAMENT MIŁOŚCI
REKOLEKCJE ANIMATORÓW WKC – CZĘSTOCHOWA 28.04–01.05.2022
Dom Misyjny pw. św. Kaspra – 30 kwietnia 2022
Temat dnia: EUCHARYSTIA – SAKRAMENT MIŁOŚCI
Ks. Andrzej Szymański, CPPS
Pięknie w temat Eucharystii może nas wprowadzić papież Jan Paweł II, który w swej homilii wygłoszonej w Fortalezie w dniu 9 lipca 1980 r., powiedział między innymi: Bóg naszej wiary nie jest jakimś odległym bytem, obojętnie spoglądającym na ludzki los, ludzkie trudności, walkę i niepokoje. Jest Ojcem kochającym swe dzieci do tego stopnia, że Syna swego, swoje Słowo, posłał, aby… miały życie i miały je w obfitości. Jest tym Ojcem miłującym, który przyciąga nas teraz łagodnie za przyczyną Ducha Świętego, mieszkającego w naszych sercach.
Ileż to razy w życiu widzieliśmy, jak rozstaje się dwoje kochających się ludzi. W czasie wojny, straszliwej i ciężkiej, w mojej młodości, widziałem młodych wyruszających bez nadziei powrotu; rodziców wyrwanych z domu, którzy nie wiedzieli, czy kiedyś dane im będzie odnaleźć swych bliskich. W chwili odejścia – gest, fotografia, jakiś przedmiot podany z ręki do ręki, by przedłużyć w jakiś sposób obecność w nieobecności. I nic więcej. Ludzka miłość zdolna jest do takich tylko symboli (…).
Jezus Chrystus – prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek rozstając się ze swymi przyjaciółmi nie pozostawia im symbolu, a rzeczywistość Siebie samego. Wraca do Ojca, lecz pozostaje wśród ludzi. Nie pozostawia zwykłego przedmiotu, który przywołałby Jego wspomnienie. Pod postacią chleba i wina jest On rzeczywiście obecny ze swym Ciałem, swą Krwią, swą Duszą i swym Bóstwem.
Za każdym razem gdy, jako Kościół Paschalny, którym jesteśmy, gromadzimy się, by celebrować święto Baranka, ofiarowanego i zmartwychwstałego, obecnego pośród nas, musimy pamiętać o znaczeniu sakramentalnego zbliżenia i zjednoczenia z Chrystusem.
Natomiast papież Benedykt XVI pomaga nam zrozumieć tajemnicę Kościoła za pomocą wspaniałego obrazu, który ukazuje jedność, a zarazem rozróżnienie między Chrystusem a Kościołem. Już starożytni myśliciele chrześcijańscy wykorzystywali obraz księżyca w strukturze całego kosmosu dla zobrazowania roli Kościoła w całej historii zbawienia. Księżyc – jakiego doświadczamy dzięki lotom kosmicznym człowieka – przedstawia w zasadzie tylko pustynię, piasek i skały. Takim widzimy go na zdjęciach satelitarnych czy w telewizji. A patrząc z naszego miejsca, widzimy go jako piękną i świetlistą kulę. Wiemy jednak dobrze, że to światło nie pochodzi od samego Księżyca, lecz od słońca.
Podobnie ma się rzecz z Kościołem, który świeci, mimo iż sam jest ciemny. Jest jasny nie dzięki swemu własnemu światłu, lecz otrzymuje je od Chrystusa, rzeczywistego Heliosa. Księżyc jest więc tym, czym sam nie jest. Świeci, choć nie jego własnym światłem. Tak też Kościół jaśnieje nie własnym światłem, lecz światłem pochodzącym od kogoś Innego, światłem od Pana. Zatem tak jak światło słońca jest darem dla zimnego księżyca, tak też Chrystus-Słońce jest darem dla ziemskiego Kościoła. Bez tego Słońca Kościół by zastygł i zgasł. Kościół żyje więc dzięki Chrystusowi.
Natomiast pulsującym sercem Kościoła jest Eucharystia.
Papież z Niemiec naucza o Eucharystii przez pryzmat miłości, rozumianej jako agape. Eucharystia jako sakrament miłości oznacza dar, jaki Jezus Chrystus czyni z siebie, objawiając nam nieskończoną miłość Boga wobec każdego człowieka. Ten dar, objawiony w ofierze krzyża, trwa nadal w sakramencie Eucharystii, w którym Pan staje się pokarmem człowieka spragnionego prawdy i wolności. Dlatego Kościół, który sprawuje Eucharystię, zaprasza człowieka, aby przyjął ten dar miłości Boga, czyli agape Boga.
Agape, to znaczy „miłość: najwyższa forma miłości, zwłaszcza miłość braterska, dobroczynność, miłość Boga do ludzi i ludzi do Boga”
Poza słowem agape Eucharystię wyraża Ratzinger przez słowo „dziękczynienie” (eucharistion) i „pokój” (eirene). Wszystkie te trzy słowa wiąże jednak w jedno słowo – „chleb” (artos).
Odkąd odwieczne Słowo stało się ciałem, Chrystus jest już zawsze naszym chlebem. To przedziwne złączenie agape i artos oznacza, że miłość jest chlebem, który nasyca – nie tylko żołądek, lecz i serce. Tam, gdzie łamany jest chleb, czyli tam, gdzie sprawowana jest Eucharystia, tam jest nowy świat. Gdzie ludzie włączają się w dziękczynienie ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Pana, tam jest część nowego świata.
Eucharystia jest więc sakramentem miłości, która wiedzie nas do Boga, źródła tej miłości. Papież uzasadnia tę prawdę teologicznie w ten sposób, że Bóg jest doskonałą komunią miłości pomiędzy Ojcem, Synem i Duchem Świętym. Komunia ta odsłania się w posłaniu Syna do świata. Syn składa na krzyżu z siebie ofiarę przebłagalną.
Miłość Chrystusa uobecniana w Eucharystii ukazywana jest w dwóch obrazach z Ostatniej Wieczerzy: w słowach „bierzcie i jedzcie”, „bierzcie i pijcie”, które streszczają ziemską historię Jezusa oraz w obrazie umycia nóg apostołom. Wypowiedziane raz na zawsze słowa Jezusa: „To jest Ciało moje, to jest Krew moja” – wyrażają najgłębszą modlitwę ofiarującego się Ojcu Syna, ponieważ jej centrum stanowi Jego miłość. Ta miłość pokonała śmierć i przemieniła śmierć w słowo modlitwy, która od Wieczernika i Golgoty ciągle przemienia świat.
Z kolei drugi obraz ukazuje, że Pan uniża się i w pokorze niewolnika obmywa nogi. Wyraża to sens całego życia i cierpienia Chrystusa, który także dziś pochyla się do naszych brudnych nóg i w swojej wielkiej miłości obmywa nas i oczyszcza. Tak Jezus Chrystus uzdalnia nas niejako przed Bogiem do zasiadania do stołu i do życia we wspólnocie. Umycie nóg staje się więc wielkim darem miłości, darem przyjęcia człowieka przez Boga.
Problem dzisiejszego uczęszczania do Kościoła, a tym samym uczestniczenia w Eucharystii, jest bardziej złożony. Pandemia tylko odsłoniła nasze słabe strony bycia chrześcijanami. Zbyt lekko przechodzimy do coraz bardziej zsekularyzowanego świata, który niczego od nas nie wymaga i w zasadzie nic nam na dłużej nie oferuje, poza egzystencjalną pustką. Powszechny brak autorytetów popycha nas coraz mocniej ku tej duchowej przepaści. By jednak nie wybrzmiało to zbyt pesymistycznie, warto przypomnieć pewien obraz papieża Benedykta XVI o oczyszczeniu naszej wiary, naszej osoby, naszej woli i naszego rozumu.
Sykomora jest drzewem przynoszącym wiele owoców. Są one jednak pozbawione smaku, jeśli się ich najpierw starannie nie ponacina i nie wypuści z nich goryczy; dopiero wtedy są bardzo smaczne. Sykomora jest więc symbolem człowieka, który jest w Kościele, ale jest on poganinem. Nie ma smaku prawdziwego chrześcijanina, bo żyje według zwyczajów pogan. Jeśli to życie poganina zostanie nacięte przez Boski Logos, czyli przez Boże Słowo, wtedy przemienia się on, bo wypływa z niego gorycz, staje się smaczny i użyteczny. Inaczej pozostanie w nim to, co tkwi w naturze tego owocu: gorycz, mdłość i po prostu niejadalność.
W chrześcijaństwie potrzebne jest więc całkowite przeobrażenie, całkowite nawrócenie, które nie niszczy nas, lecz daje nam brakującą jakość. https://pl.aleteia.org/2021/08/24/eucharystia-w-nauczaniu-ratzingera-benedykta-xvi/
Natomiast bł. ks. Michał Sopoćko, spowiednik i kierownik duchowy św. S. Faustyny Kowalskiej, w swej książce Eucharystia. Sakrament miłości i miłosierdzia, napisał: „Zbawiciel ukryty cudownie w Najświętszym Sakramencie narażony jest na znoszenie zniewag, zapomnienie i nieuszanowanie, a nawet na świętokradztwa. Czego się od nas spodziewał? Wiedział, że odbierać będzie od ludzi obojętność, opuszczenie, oziębłość, a nawet obelgi, a jednak z miłosierdzia swego zgodził się na to, aby móc ofiarować siebie tym, którzy Go pragną”.
Bł. ks. Michał Sopoćko uważa, że Eucharystia jest wyrazem niezmierzonego Miłosierdzia Bożego. Miłość Boga wobec człowieka jest tak naprawdę miłosierdziem, gdyż miłować można kogoś, kto jest równy miłującemu, albo go przewyższa, natomiast wobec kogoś kto jest niższy w porządku bytowym, każde zwrócenie się będzie okazywaniem miłosierdzia. Stąd i ustanowienie Eucharystii jako zwrócenie się i dar Boga dla człowieka, który niczym nie zasługuje na takie wyróżnienie i obdarowanie, jest dziełem Miłosierdzia Bożego.
Wskazuje on na obowiązek czci i miłości względem Eucharystii. Pisze: „Ta mała cząstka na patenie zawiera Boga nieskończonego, którego niebiosa ogarnąć nie mogą. Stąd możemy wnosić, jakie winno być uszanowanie dla Przenajświętszego Sakramentu: tu gdzie całe niebo drży i hołdy składa, czy godzi się nam stać z umysłem rozproszonym i sercem obojętnym. Brak uszanowania w kościele czy kaplicy, zbytnia swoboda, rozmowy, szepty oziębiają i zmniejszają pobożność u innych, a niekiedy są nawet przyczyną zachwiania w wierze.”
Ks. Michał Sopoćko przestrzega także przed zbyt pochopnym przyjmowaniem komunii św. Mówi: Choć grzechy powszednie nie są przeszkodą same przez się, ale jeśli są zupełnie dobrowolnie i z namysłem popełniane, mogą być czasem przeszkodą albo przy najmniej umniejszać, jeżeli nie pozbawiać dobroczynnych owoców Komunii św. (Eucharystia w życiu i posłudze kapłańskiej księdza Michała Sopoćki).
Powiecie może, jak to możliwe, że tak wielu ludzi przyjmuje Komunię Świętą, a tak rzadko widać owoce tej Komunii u ludzi ją przyjmujących.
Bardzo możliwe, że wiele osób przyjmuje Komunię Świętą bardziej z przyzwyczajenia niż z pełną świadomością tego, co się naprawdę dzieje. Oprócz tego Bóg dał człowiekowi wolną wolę, więc nawet wtedy, gdy człowiek przyjmie Go do serca, to nie zabiera tej wolności i robi tylko tyle, na ile świadomie Jemu pozwolimy.
Można przyjąć Jezusa np. tylko na tyle, że On tam sobie jest nawet uwięziony i wcale nie zwracać uwagi na to, że jest w sercu, a robić tak, jakby Go tam nie było kierując się tylko ludzką mądrością, ludzką sprawiedliwością, może nawet nie zastanawiając się, jak by Jezus postąpił w sytuacji, w której aktualnie się znajdujemy.
Można też pozwolić Jezusowi działać tylko w określonych dziedzinach życia, tak, jak nam jest wygodnie, lub przypominać sobie o Jezusie dopiero wtedy, gdy spotykają nas trudne sytuacje życiowe, gdy np. ktoś choruje, gdy umrze bliska osoba, gdy doświadczamy przykrości od ludzi lub znajdujemy się w nędzy. Jezus też to przyjmuje i nawet wysłuchuje próśb, mimo, że już dawno o Nim ktoś zapomniał.
Może też być tak, że ktoś całe życie chce oddać Jezusowi i w pełnej wolności zwraca Jemu swoją wolę, podobnie jak to kiedyś uczynił sam Jezus względem Swego Ojca. Wyrażał On to w różny sposób, ale zawsze chodziło o to samo, a mianowicie, aby pełnić Jego wolę do końca aż do śmierci i to śmierci krzyżowej. Ojciec Go nie zawiódł, bo mimo ran i przelania krwi, Jezus Zmartwychwstał i nabył Bogu ludzi wszechczasów. Zauważmy więc, że właśnie dzięki bezgranicznemu zaufaniu Jezusa względem Boga Ojca i wypełnieniu Jego woli do końca, każdy człowiek, a w tym ja i Ty może być zbawiony.
Moi kochani!
Pewien biblista, pasjonat z UMK w Toruniu, na spotkaniu Kręgu Biblijnego w jednej z toruńskich parafii pw. Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa, zainspirowany pytaniami uczestników spotkania, wyjaśniał co to znaczy pamiątka w języku biblijnym. Wyjaśniał na przykładzie obchodzenia Święta Paschy i ustanowienia Eucharystii.
Mówił on, że bez znajomości ST, tak naprawdę nie można zrozumieć NT. Otóż uświadamiał słuchaczom, że coroczne obchodzenie Święta Paschy, nie było tylko pamiątką w naszym rozumieniu. Każdy Izraelita uczestniczący w owym wspomnieniu wydarzeń, tak naprawdę realnie uczestniczył w tym, co się kiedyś wydarzyło. Uczestniczył tak mocno, jakby był jednym z tych, których Bóg za pośrednictwem Mojżesza wyprowadził z domu niewoli, a potem dał mu w posiadanie Ziemię Obiecaną. W naszym rozumieniu i w naszej kulturze taka realność uczestniczenia w rzeczach przeszłych, jest niejasna, sprzeczna z przyzwyczajeniem do niepowtarzalnego przemijania czasu. Oni zaś jakby całym sobą, w duchu, cofali się w czasie do tamtych wydarzeń.
Potem ów biblista przeszedł do tłumaczenia ustanowienia Eucharystii w czasie spożywania Paschy. Otóż tak, jak owo wyzwolenie z niewoli egipskiej było czymś realnym i wiecznie żywym, tak Eucharystia ma być czymś realnym i wiecznie żywym wyzwoleniem z niewoli grzechu. Tak, jak na górze Synaj zostało zawarte przymierze Boga z ludem izraelskim, tak teraz w Wieczerniku, zostało zawarte Nowe Przymierze przypieczętowane potem Krwią Chrystusa przelaną na krzyżu. Tak naprawdę uczestnicząc w Eucharystii w myśl słów konsekracji: To czyńcie na moją pamiątkę!, realnie uczestniczymy w tych wydarzeniach, które miały miejsce w Wieczerniku i na Golgocie. Jezus umarł za nas tylko raz, ale wciąż na nowo na ołtarzach świata poprzez liturgię i ręce kapłanów odnawiane są tamte wydarzenia sprzed 2000 lat. Możemy sobie wyobrazić, że zupełnie realnie Jezus użycza kapłanom Swego ciała i swego głosu, aby mogli kontynuować Jego zbawcze dzieło. Jest to też wielka odpowiedzialność złożona w nasze kapłańskie ręce, aby godnie celebrować Mszę świętą. Jeszcze też zwrócił uwagę na odpowiedzialność spoczywającą na nas podczas czytania Ewangelii. Oto powinniśmy tak bardzo wczuć się w to, o czym czytamy, aby wiernie przekazać słowa Chrystusa, które dziś kieruje do wszystkich uczestników Eucharystii. Po tym dość długim wstępie pozwolę sobie raz jeszcze przeczytać fragmenty Ewangelii.
Autor listu do Hebrajczyków pisze (Hbr 7, 22–27):
O tyle też Jezus stał się poręczycielem lepszego przymierza. I gdy tamtych wielu było kapłanami, gdyż śmierć nie zezwalała im trwać przy życiu, Ten właśnie, ponieważ trwa na wieki, ma kapłaństwo nieprzemijające. Przeto i zbawiać na wieki może całkowicie tych, którzy przez Niego zbliżają się do Boga, bo zawsze żyje, aby się wstawiać za nimi. Takiego bowiem potrzeba nam było arcykapłana: świętego, niewinnego, nieskalanego, oddzielonego od grzeszników, wywyższonego ponad niebiosa, takiego, który nie jest obowiązany, jak inni arcykapłani, do składania codziennej ofiary najpierw za swoje grzechy, a potem za grzechy ludu. To bowiem uczynił raz na zawsze, ofiarując samego siebie.
Z tego tekstu wynika jasno, że jest jedna niepowtarzalna ofiara Chrystusa złożona „raz na zawsze” na krzyżu. W jakim więc sensie, w jaki sposób Eucharystia jest ofiarą? Nam dzisiaj wydaje się to oczywiste i odpowiadamy: Eucharystia uobecnia ofiarę, tę jedyną ofiarę Chrystusa.
Ale żeby to było tak oczywiste, trzeba było na nowo odkryć sens słowa „pamiątka”, które pojawia się w Jezusowych słowach ustanowienia Eucharystii wypowiedzianych podczas Ostatniej Wieczerzy: „To czyńcie na moją pamiątkę”.
„Polskie słowo „pamiątka” kojarzy się z jakimś wspomnieniem, z czymś, co było, ale już nie jest, z jakąś rzeczą z przeszłości, np. mogę mieć ciupagę z Zakopanego jako pamiątkę, która rodzi we mnie wspomnienia z wakacji.
Natomiast słowo użyte przez Jezusa dla Jemu współczesnych znaczyło coś dużo więcej: anamnesis (anamneza) – to uobecnienie, aktualizacja zdarzenia, jakby ono było ponad czasem. Wynikało to z żydowskiego przeżywania Paschy, z którego przecież wyrasta Eucharystia.
Np. „czytając księgi święte, Żydzi nie czynią tego pod kątem weryfikowania ich od strony historycznej, lecz sytuują siebie w długim łańcuchu pokoleń tych, którzy Biblię otrzymali i uznali za drogowskaz i pokarm dla swojego życia. Żyd nie docieka, którędy Izraelici wychodzili z Egiptu, lecz przeżywa tekst biblijny, jakby sam stamtąd teraz wychodził” (ks. prof. Waldemar Chrostowski)
„Pamięć” żydowska zatem w przeciwieństwie do pamięci greckiej wymyka się wszelkim ramom czasowym – z „wtedy” przenosi się w „teraz”…
(http://www.nowezycie.archidiecezja.wroc.pl/index.php/2019/09/11/zikkaron-pamiec-zapomniana)
W liturgii eucharystycznej po słowach przeistoczenia, a następnie po wezwaniu „oto wielka tajemnica wiary”, kapłan modli się:
„Wspominając Śmierć i Zmartwychwstanie Twojego Syna ofiarujemy Tobie Boże chleb życia i kielich zbawienia”. A zatem „wspominamy”, tzn. uobecniamy misterium Męki, Śmierci i Zmartwychwstania Chrystusa – stajemy wtedy jakby w środku tych wydarzeń, a raczej one stają pośrodku nas żywe, w całej swej pełni i aktualności! To nie jest tylko fakt z przeszłości, to dzieje się teraz, to jest fakt z wieczności, w której Chrystus ciągle staje przed Ojcem, będąc kapłanem wiecznym, jak pokazuje to cytowany List do Hebrajczyków.
Zatem w liturgii eucharystycznej często używa się czasu teraźniejszego, mówiąc o wydarzeniach przeszłych – to wskazuje, że przez liturgię my stajemy się ich bezpośrednimi uczestnikami – Ks. Jacek Froniewski – „Eucharystia jako uobecnienie ofiary Chrystusa”.
Kiedy Pan Jezus mówił o wydaniu swego ciała i przelaniu swej krwi, to słuchający Go apostołowie zrozumieli, iż ofiara ta właśnie się dokonuje (a nie dokona się w przyszłości).
Mogło im się to wydawać dziwne – widzieli przecież wciąż żywego Jezusa, spożywającego z nimi wieczerzę. Jednak od chwili wypowiedzenia przez Jezusa tych słów rozpoczęło się trwałe „teraz” składanej przez Niego ofiary – raz złożonej, ale realnie uobecnianej w każdej sprawowanej Eucharystii.
Cuda Eucharystyczne, np. cud eucharystyczny w parafii pw. św. Antoniego w Sokółce, potwierdzony przez profesorów patomorfologii z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, jest logicznym znakiem, w sposób konsekwentny potwierdzającym powagę słów Jezusa Chrystusa.
Wyjątkowa, nie do podrobienia struktura częściowo przemienionej Hostii potwierdza nadprzyrodzone źródło mocy, która tego dokonała.
Natomiast tkanka serca zmiażdżonego cierpieniem wskazuje na nieustanne realne uobecnianie się ofiary Chrystusa w Eucharystii. Pokazuje ona, że słowa Jezusa, zapisane w trzech Ewangeliach i w Pierwszym Liście do Koryntian, nie są pustą deklaracją, metaforą lub symbolem. Są po prostu rzeczywistością.
Mamy zatem do czynienia z całą serią nieprzypadkowych, powiązanych ze sobą faktów: Jezus wypowiedział pewne słowa, zgodnie z tymi słowami złożył ofiarę i zmartwychwstał, zgodnie z tym Kościół już przez dwadzieścia wieków codziennie uobecnia Jego ofiarę i zmartwychwstanie w Eucharystii.
Cud Eucharystyczny jest jedynie znakiem, potwierdzeniem, że to wszystko jest obiektywną prawdą, że nasza wiara ma sens, że rzeczywiście prowadzi do zmartwychwstania i zbawienia. (http://bezale.pl/2018/06/25/cud-potwierdzony-przez-naukowcow/)
A więc kochani raz jeszcze.
W liturgii mszy św. mamy do czynienia z modlitwami eucharystycznymi zwanymi inaczej anaforami (od gr. anaphora – podniesienie).
Pierwsza zwana epiklezą (od gr. epikaleo – przywoływać, przyzywać) brzmi:
„Uświęć te dary mocą Twojego Ducha, aby stały się dla nas Ciałem i Krwią naszego Pana Jezusa Chrystusa”.
Chodzi o chleb i wino, które zostały przyniesione do sprawowania eucharystycznej Ofiary.
Druga modlitwa w anaforze to narracja słów Jezusa z wieczernika:
„Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy: To jest bowiem Ciało Moje […]”, „Bierzcie i pijcie z niego wszyscy: to jest bowiem Kielich Krwi Mojej[…]”.
Te dwie modlitwy powodują zjawisko w liturgii zwane anamnezą (od gr. anàmnesis – „przypomnienie”, „wspomnienie”, „reminiscencję”). Innymi słowy anamneza to wspomnienie uobecniające, gdzie przeszłość staje się teraźniejszością. Dzięki tej anamnezie chleb staje Ciałem, a wino Krwią Chrystusa. Zatem historyczne wydarzenia zbawcze są faktyczne, obiektywnie i realnie uobecniane tu i teraz.
Bez anamnezy liturgia byłaby sprawą prywatną, zamykającą na działania Boże. Bez anamnezy liturgia nie byłaby liturgią. Anamneza jest „sercem liturgii”. Zatem cud Mszy świętej polega na uobecnieniu męki śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. (http://www.parafiawrzawy.pl/rek/9.htm)
Św. Jan Maria Vianney mówił:
Gdybyśmy wiedzieli czym jest Msza święta, musielibyśmy umrzeć z zachwytu. A św. Urszula Ledóchowska mówiła: Jedyne, prawdziwe, niezmienne szczęście na ziemi – to Jezus w Eucharystii.
Kochani, czy możecie wyobrazić sobie człowieka, który jadłby tylko raz w roku i miał siłę normalnie żyć i pracować? Myślę, że trudno, by było choć zdarzają się przypadki, że ktoś żyje przez wiele lat tylko Eucharystią. Ale w normalnym, codziennym życiu jest to przecież niemożliwe. Podobnie jest i z naszym duchem jeśli nie karmimy go Ciałem i Krwią Chrystusa. Jeśli przyjmujemy Eucharystię, to na życie wieczne możemy spokojnie oczekiwać mając siłę walczyć ze złem, które nas otacza, a które jest dziełem samego szatana. Czyż zatem nie warto skorzystać z ogromnego Daru jaki daje nam Chrystus przez Kościół, Daru, którym jest Eucharystia.
– Tak to piękne, jeśli chcemy się karmić Ciałem Chrystusa, aby mieć Jego życie w sobie, życie, które nigdy się nie kończy.
Jezus zna naturę ludzką, jej potrzeby, więc już teraz nie w odniesieniu do samego tylko ciała, ale też dla duszy, daje na pokarm samego siebie, abyśmy mieli siłę walczyć ze złem, ze swymi słabościami, na swej drodze do wieczności. Zatem zachęcam was, abyście jak najczęściej korzystali z tego daru miłości Boga, który sam siebie daje na pokarm dla naszej duszy ukrywszy się w małym opłatku podczas przeistoczenia każdorazowo w Eucharystii.
Zapowiadając Eucharystię jako pokarm ze swego Ciała i Krwi – pisze ks. prof. Waldemar Chrostowski –, Jezus dobrze wiedział, że religia Izraela zakazuje picia krwi i spożywania pokarmów sporządzonych przy jej użyciu. Krew jest w Biblii przedstawiana jako siedlisko życia (Kpł 17,11), które bez reszty stanowi własność Boga. W tym miejscu mamy do czynienia z niepojętym paradoksem: ponieważ właśnie krew jest siedliskiem życia całego ciała, to Ciało i Krew Jezusa stają się najważniejszym pokarmem, którym żywi On swoich wyznawców: Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem (J 6,55). Ten cud jest możliwy dzięki absolutnej nowości osoby Jezusa, tak wyjątkowej, że może nam dać własne życie w swoim Ciele i Krwi. Nie chodzi tu wcale o spożywanie martwego ciała, jak przypuszczali ci, którzy słuchali mowy Jezusa w synagodze w Kafarnaum, dając tej obawie wyraz w pytaniu: Jak On może nam dać swoje ciało do spożycia? (J 6,52). Jednak Eucharystia to żywe Ciało zmartwychwstałego Pana, które w sposób cudowny staje się dostępne pod postaciami chleba i wina (Eucharystia – ks. prof. Waldemar Chrostowski, s. 12).
O rzeczywistej obecności Jezusa w Eucharystii – jak już wspomniałem – świadczą cuda Eucharystyczne, których co pewien czas dokonuje Bóg w różnych częściach świata, aby podtrzymać wiarę wątpiących.
Pewien mnich zastanawiał się, czy to rzeczywiście możliwe, żeby Chrystus był obecny w postaciach eucharystycznych. Kiedy odprawiał mszę św. i wypowiedział słowa konsekracji, hostia przemieniła się w jego rękach we fragment ludzkiego ciała, a wino w krew. Relikwie zbadano w 1971 r., raport patologów potwierdził, że są to ludzkie szczątki; tkankę opisano jako fragment serca, stwierdzoną grupę krwi AB. Jan Paweł II w księdze pamiątkowej sanktuarium napisał: „Spraw, abyśmy w Ciebie bardziej wierzyli, pokładali nadzieję i miłowali”.
Pewna dziewczyna po przyjęciu komunii św. wyjęła opłatek z ust, by zanieść go do czarownicy, która miała przygotować dla niej napój miłosny. Targana wyrzutami sumienia, nie poszła do niej od razu, ale wzięła hostię do domu. Kiedy po kilku dniach odwinęła chusteczkę, odkryła, że hostia zmieniła się w zakrwawiony kawałek ciała.
W Lourdes w 1999 r. podczas mszy św. odprawianej przez francuskich biskupów, w tym kard. Jeana-Marie Lustigera, hostia podczas wypowiadania słów konsekracji uniosła się z pateny na ok. 2 centymetry w górę. Uwieczniła to transmitująca wydarzenie telewizja (kiepskiej jakości nagranie można obejrzeć na YouTubie). (https://www.wykop.pl/link/47552/cud-eucharystyczny-w-lourdes/)
Podczas mszy sprawowanej przez abp. Johna Bulaitisa w dniu 28 lutego 2010 r. o godz. 10-tej, komunię przyjęła Julia Kim, Koreanka uważana przez swoich zwolenników za mistyczkę. Kobieta po pewnym czasie otworzyła usta: hostia na jej języku zabarwiła się na czerwono i zaczęła krwawić. Arcybiskup kazał jej przełknąć hostię i przepłukać usta wodą, po czym zbadał jej jamę ustną i stwierdził, że nie ma w niej żadnych zranień. Wydarzenie uwieczniły kamery, nagranie jest dostępne w Internecie.
Moi drodzy!
Mi jako kapłanowi Jezus już wielokrotnie dał bardzo mocno odczuć swoją obecność podczas sprawowania Eucharystii, nie tylko w sposób duchowy po jej przyjęciu, ale poprzez zewnętrzne znaki.
Kiedyś byłem kapelanem w hospicjum w Łabuńkach k. Zamościa. Stamtąd zapamiętałem pewną jeszcze młodą, bo zaledwie 56 letnią kobietę, która u nas była zaledwie 9 dni, ale to jest dokładnie tyle ile liczy sobie każda Nowenna, więc ten pobyt tam w hospicjum mógł być znakiem danym przez Pana Boga, który w tym czasie dał Jej okazję, aby lepiej mogła przygotować się na spotkanie z Nim.
Będąc kapelanem w hospicjum, miałem okazję rozmawiać zarówno z nią, jak i z jej córką i nie usłyszałem ani jednego słowa skargi, protestu. Ciężko chora kobieta nie zamykała się w sobie, nie skupiała się na sobie, ale z wielką trzeźwością umysłu wspominała o członkach swej rodziny i ofiarowywała swoje cierpienia za nich, a szczególnie prosiła o łaskę wiary dla swych bliskich, aby nigdy nikt nie zagubił się na swej drodze do zbawienia.
Ważnym znakiem dla mnie był fakt, że zmarła w czasie Mszy Świętej dokładnie w momencie podniesienia, gdy zostały wypowiedziane słowa przeistoczenia chleba w Ciało Chrystusa, a wina w Jego Krew. Ona wtedy również podniosła rękę jakby chciała raz jeszcze przyjąć tę bezkrwawą ofiarę Jezusa i razem z Nim oddać siebie w ofierze Bogu Ojcu. To był niezwykły zbieg okoliczności, lub mówiąc językiem wiary, ogromna łaska od Pana Boga, który znając jej pokorne i pełne miłości bliźniego życie pozwolił jej razem z Sobą oddać swe życie Bogu Ojcu.
Kiedyś podczas kolędy wszedłem do domu starszej pani, która każdego dnia opiekowała się bliską jej osobą. Pani ta powiedziała, że gdyby nie codzienna Eucharystia nie dałaby rady podołać temu zadaniu. Warto jeszcze zaznaczyć, że do kościoła owa starsza kobieta miała kilkaset metrów, co np. w zimę wiązało się z dużym wysiłkiem i niebezpieczeństwem, np. złamania nogi, gdy było ślisko.
Tutaj może mała dygresja. Otóż warto poruszyć na dziś to błędne rozumienie prawdy wiary, że Bóg jest wszędzie, więc po co chodzić do kościoła, po co uczestniczyć w niedzielnej, czy świątecznej Eucharystii? Można np. pójść na spacer do lasu, można wyjechać w plener i już jesteśmy w obecności Boga. – Tak, jesteśmy. – Dar mądrości sprawia, że na podstawie Bożych dzieł możemy wnioskować o geniuszu ich Stwórcy, ale czy jest to samo, co spotkanie z osobowym Bogiem we wspólnocie ludzi wierzących, w dziękczynieniu, na modlitwie? Czy możemy przyjmować Jezusa do swych serc nie uczestnicząc we mszy świętej?
My też bywamy w różnych miejscach, wciąż żyjemy na tym świecie, czy to jednak wystarczy, aby każdy, kto pójdzie gdziekolwiek mógł się z nami spotkać, czy raczej umawiamy się na czas i miejsce spotkania?
Jezus umówił się z nami na spotkanie podczas Eucharystii. Sam zaś nazywał świątynię swoim domem, a Jego ziemscy rodzice swoim zwyczajem pielgrzymowali do Jerozolimy zgodnie z tradycją żydowską. Jezus w szabat bywał w synagodze i tam czynnie uczestniczył np. czytając Pisma Starego Testamentu. Dziś w miejsce szabatu mamy niedzielę, na pamiątkę zmartwychwstania Jezusa, będącego gwarantem naszego zmartwychwstania. Msza św. zaś jest dziękczynieniem Bogu, za nasze odkupienie i pamiątką tych wydarzeń, które doprowadziły Jezusa na krzyż.
Podczas Eucharystii, w momencie przeistoczenia, jesteśmy świadkami tego samego cudu Przemienienia chleba w Ciało Chrystusa, a wina w Jego Krew, które dokonało się podczas Ostatniej Wieczerzy w Wieczerniku. Kapłan wypowiada nad chlebem te same słowa, które mówił Jezus: Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje. Następnie nad winem odmówiwszy dziękczynienie, dał im, mówiąc: Pijcie z niego wszyscy, bo to jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów.
Jest to największy cud Bożej Miłości. Jezus Chrystus daje nam swoje Ciało na pokarm na życie wieczne. Przez eucharystię jeszcze pełniej stajemy się braćmi i siostrami. Eucharystia zatem zobowiązuje nas jeszcze bardziej do wzajemnej miłości, po której, jak mówił Jezus, poznają, że jesteśmy Jego uczniami. Tak, jak On uczynił z siebie dobrowolną ofiarę Miłości, która zawiodła Go na wzgórze Golgoty, na którym oddał za nas życie na krzyżu, tak i my powinniśmy dać coś z siebie naszym braciom, naszym siostrom. Możemy podarować samotnym, cierpiącym, przynajmniej dobre słowo, uśmiech, gest zrozumienia, czy czas, aby wysłuchać, aby trwać przy kimś, kto potrzebuje obecności drugiego człowieka. Powinniśmy też mieć otwarte serce i dłonie dla tych, którym brakuje na zaspokojenie choćby minimalnych potrzeb egzystencji, dzieląc się swymi dobrami, o ile oczywiście je posiadamy. Zawsze zaś możemy dzielić się sercem, przepełnionym współczującą Miłością Chrystusa.
Wiemy, że jeśli ktoś kogoś kocha, to chętnie przebywa w obecności osoby ukochanej.
Jezus nas kocha tak bardzo, że przyjął postać człowieka, a potem umarł, byśmy mogli żyć. Co więcej, wciąż na nowo przybywa do kościoła, aby z nami się modlić i aby w sposób bezkrwawy znów ofiarować się Bogu Ojcu za nas.
Moi drodzy! Na Eucharystię,możemy spojrzeć też szerzej, w kontekście tego co głosi współczesny świat.
Otóż dziś przyjęło się np. mówić, że nie ważne w jakiego Boga się wierzy, że wszystkie religie są sobie równe, są jednakowe. Inni z kolei mówią, że to właśnie religie są winne wojnom, podziałom. Nie ludzie są winni, tylko religie. Przy tej okazji oczywiście krytykuje się Kościół katolicki, który trzyma się średniowiecznych poglądów, itd. Można by jeszcze wiele wymienić zarzutów, jakie stawia się Kościołowi. Obecnie szczególnie modne są postulaty rozdziału Kościoła od państwa. We Francji w tej kwestii np. dochodzi już do absurdów, tak że np. kapłan, który idzie z wiernymi w procesji Bożego Ciała musi uważać, żeby przypadkowo nie pokropić wodą święconą budynku w którym mieszczą się urzędy czy instytucje państwowe. We wspomnianej Francji rocznie dochodzi do 800 aktów profanacji i wandalizmu w kościołach. Są one smutnym przejawem chorej cywilizacji, która niszczy wszelkie przejawy sacrum w życiu społecznym.
Kilka dni temu w Nicei polski ksiądz, pełniący posługę duszpasterską we Francji, padł ofiarą 31-letniego nożownika, kiedy przygotowywał się do odprawienia mszy św. Mężczyzna – cierpiący na zaburzenia psychiczne – zadał mu 20 ciosów. Duchowny trafił do szpitala. W ataku ranna została także 72-letnia siostra zakonna, która stanęła w jego obronie. Podano, że życiu księdza nie zagraża niebezpieczeństwo.
Czy jednak bez Boga żyło by nam się łatwiej na tym świecie? Dlaczego proponuje się obecnie w wielu krajach świecki model życia społecznego, a Kościół, tak jak w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, chciało by się zepchnąć do katakumb, po to, aby już nie miał żadnego głosu, aby nie przypominał o nauce płynącej z Ewangelii, aby nie poruszał ludzkich sumień.
Może trochę ciekawostek z historii.
Np. przyjęło się, idąc za oświeceniową propagandą, oskarżać o zbrodnie przeciw ludzkości inkwizycję, tyle że w ciągu jednego dnia rewolucji francuskiej zabijano więcej ludzi niż w ciągu trzystu lat działania inkwizycji.
W Meksyku z kolei dzięki objawieniom Maryi w Guadalupe (9 grudnia 1531 r.) ustały krwawe ofiary z ludzi. Cudowna interwencja Matki Bożej położyła kres temu nieludzkiemu okrucieństwu. Aztekowie stworzyli jedną z najbardziej barbarzyńskich religii w historii cywilizacji oddając cześć bóstwom i siłom przyrody. Poprzez wyrywanie ofiarom bijących serc – co można m.in. zobaczyć w filmie Mela Gibsona pt. Apocalypto – wierzyli, że w ten sposób zadowolą swego boga Słońce i zapewnią całemu narodowi powodzenie, unikając wszelkich nieszczęść; zarazy, głodu itd. Ocenia się, że takich ofiar składano nawet z 20 tys. osób rocznie. Pod wpływem objawień Aztekowie masowo zaczęli przyjmować chrześcijaństwo. Sześć lat po objawieniach Maryi już osiem milionów Indian przyjęło chrzest. W ciągu zaledwie 100 lat Meksyk stał się krajem chrześcijańskim. Niestety bardzo często nie pamięta się tych chlubnych kart Kościoła, ale przypomina się tylko to, co go zaciemia.
Idąc dalej w tym samym Meksyku w drugiej połowie XVIII wieku aresztowano i wydalono z kraju 678 jezuitów. Jaki był tego skutek. „To co dało znać o sobie natychmiast, to upadek szkolnictwa wyższego. System szkolny załamał się całkowicie. Z dnia na dzień zamknięto wszystkie kolegia, a studentów rozproszono. Zabrakło profesorów, nauczycieli i wychowawców, którzy byli władni podjąć dzieło jezuitów. Przez dwa pokolenia nie kształcono młodzieży. Edukacyjna dziura międzypokoleniowa przyniosła zastraszające skutki. W pierwszych dekadach XIX wieku, kiedy rodziły się ruchy niepodległościowe w Ameryce nie było już inteligencji rodzimej. Starsze pokolenie elit intelektualnych, wykształcone i wychowane przez jezuitów, już wymierało. Nowe pokolenie pogrążone było w ignorancji… Kreolskie społeczeństwo w Meksyku nie znało kontrargumentów wobec płynących szeroką falą z Europy nowinek rewolucyjnych. A te rozsadziły panowanie hiszpańskie. Wspaniale rozwijające się misje jezuickie opustoszały w jeden dzień. Indianie zostali pozostawieni sami sobie. Popadli w stan wtórnego prymitywizmu, a nawet barbarzyństwa. Północne tereny kraju zdziczały na ponad sto lat. Wreszcie nastąpił upadek świetnie prowadzonych majątków jezuickich, w których zatrudnieni pracowali na zasadach odpłatności, a nie dorobku. Upadły plantacje, bo nikt nie umiał prowadzić tak efektywnie i tak wydajnie gospodarstw. Rozczarowanie sięgało szczytu, gdy nigdzie nie znaleziono legendarnych skarbów, o których od stu lat rozgłaszała antyjezuicka propaganda portugalska i angielska. A organizowano po nie prawdziwe ekspedycje poszukiwawcze. Jedynym bogactwem będącym w posiadaniu jezuitów były biblioteki. Niestety i te przepadły bezpowrotnie, rozkradzione, rozproszone, wysprzedane za bezcen. Zniszczono ogromny dorobek naukowy. Unicestwiono pionierskie i fundamentalne prace z dziedziny etnografii, lingwistyki indiańskiej, geografii, geologii, przyrodoznawstwa, kartografii, medycyny, opisów podróży, wypraw i badań. Wszystko to przepadło w większości bezpowrotnie” (Jan Gać – Meksyk). Zatem zobaczmy, świeckie systemy chciały za wszelką cenę zniszczyć Kościół, aby móc sterować ciemną, niewykształconą masą społeczeństw, by móc mieć nad nią władzę i wprowadzać własną ideologię.
A co dzieje się we współczesnym świecie? Co dzieje się w Europie?
Jezus natomiast obiecuje, że Kościół, który miał być zbudowany na skale, którą miał być św. Piotr, bramy piekielne nie przemogą. Jak widzimy, rzeczywiście niezwyciężony jest Kościół przez 2000 lat – mimo różnych błędów, które zostały popełnione w Jego dziejach i są popełniane nadal. Gdyby nie było to dzieło Boże, to zapewne dawno by upadło podobnie jak wiele innych systemów politycznych łącznie z potężnym komunistycznym, którego upadek mieliśmy okazję obserwować. Kościół zaś istnieje i żadne zło wewnętrzne, czy zewnętrzne nie jest w stanie Go pokonać. Jest tak dlatego, że zapewnił to Jezus Chrystus, a Jego słowa są niezmienne i zawsze prawdziwe.
Materialnym świadectwem ogromnego cierpienia Jezusa jest Całun Turyński, badany od lat przez zastępy naukowców – fizyków, chemików, lekarzy, a także historyków sztuki.
Święty papież, Jan Paweł II mówił, że całun to zwierciadło Ewangelii. Refleksja nad całunem – mówił papież – każe bowiem uświadomić sobie, że widniejący na nim wizerunek jest tak ściśle związany z tym, co Ewangelie opowiadają o męce i śmierci Jezusa, że każdy człowiek wrażliwy, kontemplując go doznaje wewnętrznego poruszenia i wstrząsu.
Postać z całunu mierzyła ok. 180 cm, czyli była o ok 15 cm wyższa od przeciętnego mężczyzny żyjącego dwa tysiące lat temu w Palestynie. Człowiek ten musiał przejść przed śmiercią nieprawdopodobne tortury – ciało jego pokryte było ranami od bicza, głowa pokłuta była kolcami, prawy bok przebity ostrym narzędziem, a ofiara dodatkowo miała zwichnięty bark.
Prof. Giulio Fanti na całunie doliczył się 370 ran powstałych wskutek biczowania. Do tego trzeba dodać rany boczne, które nie odcisnęły się na płótnie, ponieważ przykrywało ono ciało tylko z przodu i z tyłu. Możemy zatem założyć, że w sumie było przynajmniej 600 uderzeń – twierdzi profesor.
Natomiast prof. Bernardo Hontanilla, z Kliniki Uniwersytetu Nawarry jest pierwszym chirurgiem plastycznym badającym Całun Turyński. Specjalizuje się w operacjach rekonstrukcyjnych. Mówi on w wywiadzie:
„Moje badania wyraźnie pokazują, że na obrazie odbitym na Całunie Turyńskim widać ślady życia. Patrząc na ten wizerunek, możemy mieć pewność, że widzimy twarz żywego człowieka. Najważniejszym, przesądzającym dowodem jest widoczna bruzda nosowo – wargowa. Aby zaobserwować taki efekt, konieczne jest napięcie mięśni. Każdy chyba doskonale wie, że w przypadku martwego ciała jest to wykluczone.
Wizerunek postaci z Całunu Turyńskiego jest bardzo szczegółowy i doskonale widać obie bruzdy nosowo – wargowe. Jest dla mnie oczywiste, że ta osoba – w momencie utrwalenia tego wizerunku – musiała żyć. Jestem chirurgiem plastycznym, bardzo często pracuję na ludzkich twarzach i wiem, jakie oznaki wykazuje twarz żywego pacjenta – takich oznak nie sposób przeoczyć.
Całun badany był przez wielu specjalistów, w tym również lekarzy. Dzięki ich badaniom wiemy z całą pewnością że są na nim ślady dwóch typów krwi: przedśmiertnej i pośmiertnej. Medycy potrafią je odróżnić od siebie. Inaczej krwawi osoba żywa, a inaczej martwa. Tymczasem na plecach osoby owiniętej całunem ewidentnie są ślady krwi, która wypłynęła z ciała przed śmiercią, ale już z boku mamy do czynienia ze śladami krwi, która wypłynęła po śmierci tego człowieka… Badania pokazują jasno, że do nieznanego promieniowania, które wytworzyło ten wizerunek, doszło po obu tych krwawieniach.
Opowiem teraz nie jako naukowiec, tylko osoba kompletnie prywatna. Jeżeli ten całun okrywał po śmierci ciało Jezusa Chrystusa – a wszystko wskazuje na to, że tak właśnie było – to patrząc na niego, widzimy „fotografię” zmartwychwstania. To są być może pierwsze chwile od wstąpienia życia w martwe ciało Jezusa Chrystusa.
Mówiąc precyzyjnie: my naukowcy, nie mamy żadnego doświadczenia ze zmartwychwstaniem. Dlatego teraz rozmawiamy już o wierze, a nie o nauce. Jednak oczywiście jedno wcale nie musi się z drugim wykluczać. Jako naukowiec mówię tylko – na tym obrazie widzimy twarz żywej osoby, mówił wspomniany lekarz.
Na podstawie wizerunku z całunu naukowcy z Włoch oraz Hiszpanii stworzyli trójwymiarową postać, która była nim przykryta. Widzimy tam lekko ugiętą szyję, w specyficzny sposób jest też ułożone jedno kolano. To wygląda tak, jakby człowiek, który zakrywa swoje genitalia, wstawał. Jeżeli poprosilibyśmy kogoś o wstanie z łóżka bez wspierania się na rękach, to tak by to właśnie wyglądało w pierwszej fazie tego ruchu.
Dla mnie jednak kluczowym argumentem przemawiającym za moją tezą jest właśnie bruzda nosowo-wargowa. Martwe ciało można ewentualnie ułożyć w taki sposób, by udawało ruch, ale bruzdy nie da się „ustawić”.
Prof. Bernardo odrzuca tezę, że całun jest wybitnym dziełem sztuki wykonanym przez geniusza, który zdarza się raz na tysiąc lat. Mówi, że nie widać tam śladów farby, ruchów ręki artysty, nie stwierdzono również obecności barwników. Nikt nie potrafi powiedzieć, jak otrzymać taki obraz. Najpewniej powstał dzięki promieniowaniu, ale nie wiadomo, jak do tego doszło. Nie znamy odpowiedzi na to podstawowe pytanie dziś, w XXI w., kiedy dysponujemy kosmiczną technologią. Jeżeli to jest dzieło sztuki, to musiałby je stworzyć wieki temu, nieprawdopodobny geniusz, używając do tego super zaawansowanej technologii, której działania bawet dziś nie jesteśmy w stanie zrozumieć. Wszystko świadczy więc o tym, że Całun Turyński jest prawdziwy. Również stwierdzone na nim pyłki kwiatów, które dziś już w Izraelu nie występują, ale rosły w Palestynie powszechnie dwa tysiące lat temu.
Z kolei w miejscu stóp badacze stwierdzili obecność drobin ziemi, której skład jest bardzo charakterystyczny dla jerozolimskiej ziemi.” – Tyle prof. Bernardo (Twarz z całunu żyje – Rozmowa z prof. Bernardo Hontanilla, chirurgiem plastycznym, z Kliniki Uniwersytetu Nawarry. Do Rzeczy – 15/368 2021, s. 22–23).
Ciekawe jeszcze jest to, że ślady krwi na całunie wciąż są czerwone. Dlaczego nie ściemniały jak zwykle się to dzieje ze starą krwią. Odpowiedzią na tę zagadkę jest bilirubina. Wątroba wydziela ten enzym w momencie zapaści organizmu, np. podczas okrutnych tortur. Za sprawą bilirubiny krew pozostaje na zawsze czerwona. (Całun Turyński z jerozolimską ziemią – Piotr Włoczyk. Do Rzeczy – 15/368 2021, s. 23–24).
Kochani, tak długo zatrzymaliśmy się nad Całunem Turyńskim nie tylko z powodu dzisiejszej uroczystości krwi Chrystusa, ale także dlatego, by pomóc uwierzyć tym, którzy wciąż jeszcze wątpią w istnienie duszy, w zmartwychwstanie, aby i dla nich ta święta krew nie została przelana daremnie. Abyśmy mogli odesłać ich do naukowych argumentów.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.