Reflek­sje z dni skupienia:

Weź­cie miecz Ducha, to jest Sło­wo Boże
„Weź­cie miecz Ducha, to jest Sło­wo Boże”, te Sło­wa z listu św Paw­ła do Efe­zjan utkwi­ły głę­bo­ko w moim ser­cu. W spo­sób wręcz nama­cal­ny odczu­łam, jak w wiel­kiej bli­sko­ści i ści­słej wię­zi trze­ba być z Duchem Świę­tym, aby umieć odciąć Bożym mie­czem wszyst­ko, to co jest zasadz­ką tego świa­ta i pozo­sta­wić w duszy to co Boże. Bóg daje mi oręż do tej wal­ki. Praw­dzi­wie zwy­cię­żać mogę tyl­ko miło­ścią, Jego Słowem.

Roza­lia

Jak zacho­wać spo­kój, gdy świat wokół jest coraz bar­dziej niespokojny
W dniach 08–10.02.2019 r. odby­ły się reko­lek­cje week­en­do­we w domu św. Kaspra
w Czę­sto­cho­wie. Pro­wa­dzą­cy je ks. Daniel Mokwa CPPS oma­wia­jąc pod­czas sobot­niej jutrz­ni frag­ment Listu św. Pio­tra (2P 3, 13–15a) zauwa­żył, że chrze­ści­ja­nin powi­nien żyjąc na tym świe­cie zacho­wy­wać w ser­cu pokój, ponie­waż mimo, iż wyda­je się na świe­cie zwy­cię­żać zło, nie­spra­wie­dli­wość, to w przy­szło­ści, w nie­bie, nie będą już one pano­wać. Ale jak zacho­wać spo­kój, gdy świat wokół jest coraz bar­dziej nie­spo­koj­ny, coraz mniej bez­piecz­ny. Jak w takich warun­kach nie ulec zgub­nym wpły­wom świa­ta? To pyta­nie mnie nur­to­wa­ło. Odpo­wiedź na nie dało mi Sło­wo Życia ze sku­pie­nia „Weź­cie […] miecz Ducha, to jest sło­wo Boże” (Ef 6, 17). Tak, to sło­wo Boże, czę­sto przy­po­mi­na­ne, „trzy­ma­ne w ser­cu”, tak jak miecz chro­ni ser­ce przed poku­sa­mi świata.

                                                                                                          Ryszard

Pan Jezus miał dla mnie jed­nak inny plan.
Każ­dy wyjazd na sku­pie­nie jest z jakie­goś powo­du, w jakimś celu. Jest przez kogoś lub coś spro­wo­ko­wa­ny. Tym razem miał to być wyjazd pra­wie służ­bo­wy, bo mia­łam uzgod­nić szcze­gó­ły orga­ni­za­cyj­ne zwią­za­ne z majo­wym odpustem.

Pan Jezus miał dla mnie jed­nak inny plan. Od dłuż­sze­go cza­su w moim życiu ducho­wym i z moją modli­twą źle się dzia­ło, ale nie bar­dzo umia­łam zna­leźć przy­czy­nę. Mimo moich róż­nych sta­rań nie było popra­wy. W sobo­tę wie­czo­rem, kie­dy zaczę­ła się cało­noc­na ado­ra­cja, pla­no­wa­łam iść wcze­śniej spać i wstać na godz. 3:00 kie­dy jest naj­mniej chęt­nych do czu­wa­nia. Wte­dy wła­śnie przy­szła bar­dzo wyraź­na myśl, że mam iść na roz­mo­wę do spo­wied­ni­ka. Z powo­du wie­lu chęt­nych przede mną  musia­łam dłu­go cze­kać i tak trwa­łam przed Naj­święt­szym Sakra­men­tem nie bar­dzo wie­dząc o czym mam roz­ma­wiać z Panem Jezu­sem i o czym roz­ma­wiać z kapła­nem spo­wia­da­ją­cym. Chcia­łam już zre­zy­gno­wać, ale wte­dy przy­szła moja kolei i trze­ba było rzu­cić się na głę­bo­ką wodę jak mówi­ło Sło­wo Życia: „Wypłyń na głę­bię”. Sama nie wiem, jak uda­ło mi się skle­cić pierw­sze zda­nie, ale kie­dy już zaczę­łam, to nagle z mojej opo­wie­ści zaczął wyła­niać się mój pro­blem. Z pomo­cą kapła­na uda­ło się go nazwać i zna­leźć lekar­stwo na to co do tej pory wpę­dza­ło mnie w znie­chę­ce­nie i upo­ko­rze­nie. Wiem, że przede mną jest dużo pra­cy i dłu­ga dro­ga do odzy­ska­nia rów­no­wa­gi ducho­wej, ale radość z odzy­ska­nej nadziei było ogrom­na. Zro­zu­mia­łam, że Pan Jezus kie­ro­wał tym wyjaz­dem i że jest, i czu­wa nawet wte­dy kie­dy mi się wyda­je, że sytu­acja jest beznadziejna.

Elż­bie­ta