Świadectwo Małgosi
Jestem członkiem WKC od 1998 roku. Z zawodu jestem stomatologiem. Trwając we wspólnocie uświadomiłam sobie, że moja praca w gabinecie może być miejscem misji i apostolstwa. Tak zaczęłam: gdy była potrzeba rozdawałam nasze mini – książeczki, w poczekalni leżały gazety chrześcijańskie i nasz dwumiesięcznik Żyć Ewangelią. Przy fotelu w zależności od sytuacji nawiązywałam rozmowy na tematy religijne i życiowe. Praca w gabinecie związana jest z cierpieniem i dosłownym przelewaniem krwi, postanowiłam ten trud ofiarowywać Panu Jezusowi. Bywało, że pacjenci, pomimo trudu i cierpienia, wychodzili zadowoleni lub pogodzeni ze swoją sytuacją. Jednakże pewnego dnia Bóg zechciał, abym głębiej doświadczyła krzyża i cierpienia oraz zjednoczyła się z nim w przelewaniu krwi. Zdarzyło się w moim gabinecie podczas pracy, że oparzyłam swoje oko wodorotlenkiem wapnia o bardzo wysokim stężeniu. Było to ogromnie niebezpieczne dla zdrowia, natychmiast uświadomiłam sobie, że właśnie tracę oko.
W drodze do szpitala wewnętrznie czułam tak, jakby się wszystko zatrzymało i był tylko Jezus, więc powtarzałam „Jezu ufam Tobie, Ufam Twojej Krwi” i tylko to było najważniejsze, nic więcej się nie liczyło. Jezu Tobie oddaję moje oko i tak zostało. W szpitalu dr. ordynator, gdy zobaczyła mnie i mój ciężki stan, wiedząc, że trudno jej będzie uratować mi wzrok, powiedziała tylko do mnie: „módl się za mnie i za siebie”. Powiedziała to, choć sama była osobą niepraktykującą. Mąż przyniósł mi bieliznę z wpiętym do niej krzyżykiem z kropelką Krwi Chrystusa oraz brewiarz. Członkowie WKC oraz zaprzyjaźnieni kapłani modlili się w mojej intencji. Czułam, że to jest czas mi dany, że mam wszystko przyjmować, co mi będzie dane, z pełnym zaufaniem Jezusowi, ze spokojem serca, a nawet z radością.
Okazało się, że w tym szpitalu miałam do spełnienia swoją misję. Salę szpitalną dzieliłam z osobą związaną ze służbą zdrowia-laborantką. Miała chorobę oczu ograniczającą widzenie. Była smutna, załamana, zalękniona o swoją przyszłość. Miała wielki żal do Pana Boga o chorobę i śmierć swojego 7‑letniego synka. Jak się później dowiedziałam od jej bliskich, kobieta ta od ponad 20 lat nie utrzymywała kontaktu z rodziną i odwróciła się od Boga. Rozmawiałam z nią dużo i często o tych trudnych sprawach. Pewnego dnia, kiedy odwiedził mnie kapłan z Najświętszym Sakramentem, czułam, że teraz jest właściwy moment na to, aby ona zmieniła swe nastawienie do Boga, czułam, że powinnam coś zrobić, więc zaproponowałam, aby ona również skorzystała z okazji i pojednała się z Panem Jezusem i przyjęła Go do swego serca. Po mojej zachęcie dała się przekonać; wyspowiadała się i przyjęła Chrystusa w komunii św. Niedługo potem umarła pojednana z Bogiem i bliskimi.
Jeżeli chodzi o mój cały pobyt w szpitalu i moje oko oraz zdrowie, to wolna byłam od jakiegokolwiek lęku, wolna byłam również od lęku o moją przyszłość zawodową. Bardzo bolesne leki, które musiałam przyjmować, nazwałam swoją „miłością”. Pobyt w szpitalu był to również czas okazywania mi wielkiego zatroskania i miłości przez bliskich oraz czas mojej ogromnej wdzięczności dla wszystkich. Był to czas błogosławiony. Opuściłam szpital po 3 tygodniach, a pani doktor na koniec powiedziała mi, abym na kolanach poszła do Częstochowy, bo do tej pory z tak poważnego uszkodzenia oka nikogo jeszcze nie uratowały.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.